11 grudnia 2015

Schéin Krëschtdeeg!


Schéin Krëschtdeeg, czyli Wesołych Świąt po luksembursku.

Grudzień, to okres świątecznych przygotowań: pogoni za podarunkami dla najbliższych, wyboru najpiękniejszej choinki, która ozdobi dom, zaplanowania wigilijnych potraw. Po drodze nie można zapomnieć też o wyczyszczeniu butów na Mikołajki.

W Luksemburgu, tak jak w Niemczech czy we Francji podczas przedświątecznej gorączki koniecznością jest odwiedzenie Jarmarku Bożonarodzeniowego. Chodzi tu głównie o to, aby spotkać się z przyjaciółmi, zjeść coś pysznego i napić Glühwein (grzanego wina). Oprócz tego można przewieźć się na karuzeli, kupić jakiś drobiazg albo smakowity kąsek (np. ser, który leżakował 24, 36 lub 48 miesięcy - rewelacyjny). Zresztą zobaczcie sami :).










Jak się jest właścicielem choinki, to trzeba ją też ładnie ubrać. Pewnie, że można ozdoby kupić, ale jaką można mieć frajdę robiąc je samemu! Ja z córcią postanowiłyśmy spróbować swoich sił przy produkcji himmeli, czyli tradycyjnych fińskich cacek ze słomy. Finowie zaczęli w ten sposób ozdabiać swoje drzewka tuż po wojnie, kiedy to w biednym, wyniszczonym kraju brakowało wszystkiego. Tak właśnie próbowali nadać wyjątkowy charakter Bożemu Narodzeniu, jak co roku.

Okazuje się, jak to często bywa, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Nie jest to bowiem zajęcie bardzo skomplikowane, ale za to bardzo czasochłonne. Poza tym, pracując ze słomą trzeba być niesamowicie ostrożnym, żeby nie zniszczyć delikatnych słomkowych rurek.



W ramach Mikołajkowej niespodzianki Maciej zabrał Karolcię na przedstawienie zorganizowane przy współpracy z ambasadą polską w Luksemburgu pt. 'O Żabce, co nie została królewną'. Przyjechał teatr z Łodzi i podobno jego aktorzy bardzo dobrze się zaprezentowali. Trochę żałuję, że nie pomyślałam, żeby kupić bilety dla nas wszystkich. No cóż, może w przyszłym roku ... . Tutaj znajdziecie małą fotorelację z tego wydarzenia.


Imieniny Saint Nicolas, to w Luksemburgu wielkie wydarzenie. Jest to dzień bardziej wyczekiwany przez dzieci niż Boże Narodzenie. To właśnie 6. grudnia dostają oni dużo dużych prezentów.

Tradycją jest, że Biskup przybywa do luksemburskich miejscowości łodzią lub pociągiem. Towarzyszy mu zawsze czarnoskóry i ubrany na czarno mieszkaniec mokradeł nazywany Housécker czyli w dosłownym tłumaczeniu Ojciec Chłosta, który rozdaje niegrzecznym dzieciakom rózgi albo kawałki węgla (zwyczaj ten musiał przeniknąć do polskiej tradycji w trochę zniekształconej formie, bo ja pamiętam, że i nas straszono rózgą albo węglem zamiast prezentów). Inna wersja głosi, że ubrana na czarno postać, to  Schwaarze Péiter czyli Czarny Piotr - pomocnik Świętego Mikołaja, który zajmuje się rozdawaniem słodyczy, które ze sobą przywieźli.


Święta nie były by Świętami, gdyby zabrakło tradycyjnych pierniczków. Jak co roku, skorzystałam z tego wspaniałego przepisu. Sprawdził się on doskonale już w trzech różnych krajach, na dwóch kontynentach! Śmiało mogę powiedzieć, że jest niezawodny :). Oczywiście najwięcej zabawy było przy ich ozdabianiu i spożywaniu. Powiem Wam w sekrecie, że ja mam już pierniczków naprawdę dosyć! Przynajmniej na jakiś czas ;).







Czytaj dalej »

19 listopada 2015

Rozmowy z dzieckiem ...

No i mamy w domu pięciolatkę! W tym roku, z kilku powodów, postanowiliśmy nie organizować imprezy urodzinowej dla córci. Postaraliśmy się jednak, aby był to dla niej równie wyjątkowy dzień, jak w ubiegłych latach. Z samego rana zaśpiewaliśmy jej z mężem 'Sto lat'. Później, jeszcze w piżamie, córcia rozpakowała prezenty, które zostały nadesłane ze wszystkich stron i za które serdecznie dziękujemy.


Świeczkę na czekoladowym torciku zdmuchnęła zaś w towarzystwie koleżanek i kolegów z klasy. Dodatkową atrakcją było to, że mogła założyć do szkoły strój Elsy, z kultowego już filmu 'Kraina lodu'. Nawet nie podejrzewałam, że właśnie to okaże się przebojem dnia.



W związku ze wspomnianym powyżej świętem, chciałabym Wam dzisiaj zaserwować kilka scenek sytuacyjnych z Karolcią w roli głównej. Już kiedyś dałam Wam próbkę jej możliwości, z tekstem: 'Cały dom na mojej głowie' (klik). Stwierdziłam wtedy, że te nasze, jakże interesujące, dyskusje mogły by być świetną lekturą po latach. Postanowiłam spisać przynajmniej niektóre z nich. Poniżej jest kilka, które mnie albo rozbawiły (czasami do łez), albo zaskoczyły lub zadziwiły.

1. Pracusia
Pewnego dnia, po powrocie ze szkoły, proszę Karolcię:
- Córciu, proszę przebierz się w ubrania, które położyłam u Ciebie w pokoju.
- Ok - odpowiedziała i powoli, ze sporym ociąganiem, założyła ubrania, które jej przygotowałam.
Kiedy poszłam do pokoju, żeby sprawdzić, czy jest już gotowa, zobaczyłam, że getry, które zdjęła są na lewej stronie.
- Przewróć getry na prawą stronę - poprosiłam.
Na co Karolcia wyrzuciła ręce w górę, mówiąc:
- Ja, to jak ten Kopciuszek! Tyle rzeczy muszę robić ... .

2. Zosia samosia
Pewnego dnia nasza rozmowa zeszła na temat małżeństwa i wyboru partnera:
- ... więc jak już będziesz starsza to wybiorę jakiegoś fajnego chłopaka na Twojego męża - mówię.
- Nieeee, ja sama wybiorę sobie męża - odpowiada oburzona.
- Kochanie, mama przecież wie najlepiej co dla Ciebie dobre i wybierze dla Ciebie najlepszego męża.
- Ale Ty sama wybrałaś sobie tatę, prawda?
- Tak.
- I tata jest najlepszym mężem dla Ciebie, prawda?
- No, tak.
- No widzisz, to ja też znajdę sobie sama najlepszego męża!

3. Negocjatorka
Karolcia bawi się ze starszą od siebie o rok koleżanką i młodszym o rok kolegą. W pewnym momencie dzieciaki postanawiają bawić się w szkołę.
- Ja będę nauczycielką. - mówi córcia
- Ja chcę być nauczycielką! - woła Sienna
- Ja będę nauczycielką, bo jak się bawię z mamą, to zawsze jestem nauczycielką - argumentuje Karolina.
- Ale ja jestem najstarsza więc ja powinnam być nauczycielką - odpowiada Sienna.
Karolcia na chwilę zamilkła. Myśli intensywnie i wpada na genialny pomysł:
- To my będziemy nauczycielkami, a Noah będzie uczniem!
- OK - zgadza się Sienna.
Noah tylko kiwnął głową na znak zgody. Co miał innego zrobić?

4. Filozofka
Karolcia mówi rano do półprzytomnego Macieja:
- Tata, dobrze że mamy taki kształt nosa, prawda?
- Jaki? - pyta zaspany.
- No wiesz, dobrze że mamy trójkątne nosy, bo łatwiej je wydmuchać niż gdyby były okrągłe.

5. Mądrala
Któregoś dnia, po obiedzie, proszę Karolcię, żeby umyła rączki i buzię. Tylko niczego nie dotykaj po drodze (mam na myśli przede wszystkim ściany).
- Jeśli nie mam niczego dotykać, to jak mam dojść do łazienki?
- Czas najwyższy nauczyć się latać - pomyślałam ;).

6. Znawczyni sztuki
Któregoś dnia Karolcia patrzy na jeden z wiszących na ścianie obrazów i mówi:
- Ale ładny obraz. Kto go namalował?
- Babcia - odpowiadam.
- Bardzo ładny - stwierdza z powagą. - Babcia potrafi bardzo ładnie malować. Ta brzoza - jak żywa. Biało-czarny pień, zielone listki, żółty piasek. Wszystko tak, jak powinno być. - stwierdza z przekonaniem eksperta.

7. Pięciolatka
W dniu swoich piątych urodzin córcia podchodzi do mnie i po przymierzeniu się stwierdza, że dużo urosła.
- Ciekawa jestem jak to się stało, że tak urosłaś przez noc? - pytam.
- No jak to, JAK? Przecież dzisiaj mam już pięć lat!

Jakiś czas później pytam Karolcię czy poradzi sobie z plecakiem, do którego włożyłam 2 litry soku.
- Pewnie mama, przecież mam już pięć lat! - odpowiada.

A Wy robicie zapiski rozmów ze swoimi pociechami? Ja mam nadzieję, że w ten sposób uda mi się uwiecznić te chwile, które są tak ulotne niestety.


Czytaj dalej »

05 listopada 2015

Blaski i Cienie życia w Luksemburgu

źródło: http://www.italianways.com/
W końcu udało mi się zrobić ten wpis! Długo kazałam na niego czekać, ale nie było lekko. Ciągle coś ciekawego się działo, a od jakiegoś już czasu zmagamy się z przeziębieniem.

Dzisiaj zaprezentuję Wam listę rzeczy, które mi się w Luksemburgu podobają, i tych, do których jeszcze nie zdążyłam się przyzwyczaić. Jest to bardzo subiektywna lista i zapewne zmieni się po jakimś czasie. Za rok stworzę kolejną i zrobię porównanie z tym co zawarłam tutaj. Ciekawe jak się zmieni :).

 BLASKI

1. Krótkie dojazdy do pracy. Tutaj nawet mieszkając na drugim końcu miasta (albo sporo poza miastem), można w pół godziny dojechać do pracy. Byłoby to niewykonalne w miastach takich jak Toronto, Londyn czy Paryż.

2. Zróżnicowane ukształtowanie terenu, a co za tym idzie przepiękne widoki. Zawsze kiedy jestem w mieście i patrzę z góry na urocze stare miasto położone w dolinie rzeki Alzette przechodzą mi ciarki po plecach. Jadąc na zajęcia z francuskiego tylko wyczekuję momentu, kiedy znajdę się na moście Wielkiej Księżnej Charlotte (Grand Duchess Charlotte Bridge) i będę mogła podziwiać wspaniałe widoki (o ile mgła mi ich nie przysłoni ;))! Natomiast wyjazd poza miasto, zwłaszcza teraz na jesieni, zapiera dech w piersiach.

3. Bardzo dobre warunki finansowe. Nie jest tajemnicą, że Luksemburg jest oazą dobrych zarobków. Minimalna pensja tutaj to 1922,95 euro. Mimo iż i tutaj powoli zaciskają pasa, to i tak większości ludzi żyje się spokojnie i wygodnie.

4. Fajna pogoda. Jestem przekonana, że niektórych mógłby ten punkt oburzyć, bo nasłuchałam się, że pogoda w Księstwie jest zbliżona do tej wyspiarskiej. Jak na razie, informuję wszem i wobec, że żadnego podobieństwa nie widzę. Spędziłam w Irlandii 9 lat więc wiem co mówię ;)! Tegoroczne lato w Luksemburgu było piękne, słoneczne i gorące (podobno nie zawsze tak jest). Od jakiegoś już czasu mamy jesień i mimo, że pada od czasu do czasu to przynajmniej parasol się na coś przydaje ;).

5. Masa wszelkiego rodzaju imprez dla dzieci (i nie tylko). To jedna z przyczyn opóźnienia w publikacji tego wpisu ;). A to koncert klarnetowy, a to dzień rodzinny z wieloma atrakcjami w centrum sportowym 'Coque', a to pokaz kreskówek wschodnio-europejskich w ramach festiwalu CinEast (kilka fotek tutaj), a to filmy z Polski i innych krajów Europy centralnej i środkowej, a to pokazy Europejskiej Stacji Kosmicznej. A najfajniejsze jest to, że wejście na wszystkie te imprezy są darmowe :). Już 15. listopada wybieramy się natomiast na Festiwal Nauki (klik). Podobno ma być wiele ciekawych pokazów dla ludzi w każdym wieku.





Mogłabym tu zawrzeć jeszcze więcej punktów, ale o wielu wspomniałam już w poprzednich wpisach wiec nie będę się powtarzała.

Tak jak już kiedyś tu wspomniałam, po kilku przeprowadzkach wiem już, że nie ma idealnego miejsca na ziemi. Zawsze znajdzie się coś, co nie będzie nam odpowiadało, w mniejszym lub większym stopniu. Choć może dla niektórych to oczywiste, to dla mnie to było bardzo ważne odkrycie, bo zrozumiałam, że sekretem szczęśliwego życia jest umiejętność zaakceptowania tych mankamentów i minimalizowania ich wpływu na nasze życie oraz koncentracja na tym co jest dobre w danej sytuacji i co sprawia mi radość.

Poniżej znajdziecie kilka najważniejszych powodów do narzekań w Księstwie.

CIENIE

1. Bardzo wysokie koszty wynajmu i kupna mieszkania czy domu. Oni po prostu poszaleli tutaj. Jakiś czas temu widziałam ogłoszenie sprzedaży mieszkania dwupokojowego w mojej okolicy za bagatela 950 000 euro!

2. Drogi fryzjer. Może i banał, ale żeby mieć w Luksemburgu ładne, zadbane włosy i regularnie korzystać z usług fryzjerskich, trzeba się liczyć ze sporymi kosztami. I mam na myśli zdzierstwo! Męskie strzyżenie, to bagatela - jakieś 30 euro w promocji!

3. Pozamykane sklepy w niedzielę i stosunkowo wcześnie zamykane w tygodniu. Choć jest to uciążliwe dla ludzi, którzy przywykli do luksusu sklepów otwartych zawsze i wszędzie, to można się do tego przyzwyczaić. Jak się pomyśli dodatkowo o tym, że ludzie tam pracujący mają dzięki temu wolną niedzielę tak jak większość innych osób, to tym bardziej przestaje być to uciążliwe.

4. Niedostateczna znajomość angielskiego wśród lokalnej ludności (tudzież brak znajomości języków lokalnych przeze mnie ;)). Z tego, to akurat powinnam się cieszyć, bo mam bardzo dobrą motywację i warunki do tego żeby się uczyć francuskiego - języka, który od zawsze chciałam znać. Nie należy jednak do przyjemności patrzenie na panią przy kasie w sklepie, jak przysłowiowy wół na malowane wrota, nie mając pojęcia o co jej chodzi ... .

5. Nie ma polskiego sklepu. Nie ma dramatu, bo niektóre polskie produkty można kupić w lokalnych supermarketach. Poza tym, zawsze można zapakować zapasy do auta i przywieźć je z Polski. Miło byłoby jednak mieć możliwość obkupienia się w rodzime specjały wtedy, kiedy jest akurat potrzeba, tak jak to było w Dublinie czy Toronto. Podobno jest jakiś polski sklep we Francji, około 30 min stąd, ale jeszcze tam nie zdążyliśmy dotrzeć.

I do tej listy mogłabym pewnie dorzucić jeszcze kilka punktów, ale tak jak wcześniej wspomniałam, po co koncentrować się na tym co negatywne. Szkoda na o czasu ;).


Always look on the bright side of life :).

Czytaj dalej »

15 października 2015

Love or Hate?

Ostatnio w grupie 'fejsbukowej' Polek w Luksemburgu, do której zapisałam się zaraz po przyjeździe tutaj, wywiązała się ciekawa dyskusja. Otóż, dziewczyny, które w Luksemburgu nie potrafią albo nie potrafiły się znaleźć polemizowały z tymi, które w Luksemburgu są zakochane (nie jestem pewna czy to nie jest zbyt silne określenie). Oczywiście odezwało się również kilka osób takich 'po środku' - lubiły albo nie, ale potrafiły zaakceptować kraj, w którym przyszło im mieszkać.

Czytając wypowiedzi koleżanek, ich wątpliwości i powody do niezadowolenia zaczęłam sama intensywnie analizować swoje odczucia względem wspomnianych niedogodności. Oto one:

1. Miasto jest za małe. Nie dla mnie. Ja jestem zachwycona, że już po niespełna 7. miesiącach czuję się tu jak u siebie ;). Nie znam miasta na wylot. Do wielu dzielnic nawet jeszcze nie dotarłam, ale już orientuję się co i gdzie mogę znaleźć. Ja nazywam Luksemburg 'miastem do ogarnięcia' ;). Kto wie, może za rok, dwa czy trzy stwierdzę, że jednak jest za małe i dołączę do grona niezadowolonych. Na chwilę obecną jest jednak dobrze :).
Poza tym trzeba pamiętać, że z Luksemburga jest rzut beretem do Niemiec, Belgii czy Francji. Jak już poznamy dobrze luksemburskie zakątki to pewnie zaczniemy wypuszczać się dalej.

2. Nuda - tu nic się nie dzieje. Tego akurat nie potrafię zrozumieć. W moim odczuciu tutaj ciągle coś się dzieje. A to 'Lato w mieście' z różnymi atrakcjami, a to Schueberfouer, a to CinEast, a to gminy organizują jakieś festyny i festiwale. Nie wspomnę już o kinie, filharmonii czy muzeach no i pięknych parkach. Na początek listopada jest już zaplanowane spotkanie Polek, a 21 listopada chciałabym się wybrać na hinduski festiwal Deewali. Jak już będziemy szczęśliwymi posiadaczami samochodu to pojedziemy na zbieranie jabłek, grzybów, na święto orzecha do Vianden. Latem można się wybrać na odkryte baseny w wielu lokalizacjach. Wszystko w zasięgu ręki.

3. Jak już się coś dzieje, to trzeba się doszukiwać informacji na ten temat samemu. Ja, odkąd pamiętam, zawsze musiałam sama szukać informacji na temat imprez okolicznościowych. Ani w Irlandii, ani w Kanadzie nie dostawaliśmy specjalnych informacji o wydarzeniach w okolicy. Jak mieliśmy ochotę pojechać na przed-Wielkanocne szukanie pisanek, to sama grzebałam w internecie szukając informacji o tym, gdzie można by się wybrać. Tak samo było z wyprawą na farmę po dynię na Halloween. Teraz jest podobnie, choć trudniej, bo nie znam tutejszych języków urzędowych (jeszcze ;)).
Dzięki takim źródłom jak Luxembourg Wort, City Savvy Luxembourg, czy też AngloInfo, jestem w stanie całkiem dobrze zapełnić nasz kalendarz. Atrakcji dla córci szukam zaś głównie na What's on for Kids

4. Kluby nocne, gdzie krzywo patrzą na laski bez szpilek i w jeansach. Nie wiem, nie mam doświadczeń w tym obszarze i chyba ;) ten etap jest już za mną. Niemniej, gdybym jeszcze do takich przybytków zaglądała, na pewno mocno by mnie to drażniło.

5. Restauracje otwarte tylko w porze obiadowej (12-14) i później wieczorem (18-23). Trudno mi się do tego jednoznacznie ustosunkować, bo niezbyt często wychodzimy na obiady poza domem. Jak już jednak wybraliśmy się na miasto, to zawsze jedliśmy o tej porze, o której akurat mieliśmy ochotę. Szczerze mówiąc, to nawet nie zauważyłam, że restauracje nie są otwarte przez cały dzień. Może dlatego, że zawsze były to wyjścia w weekend, a w weekendy więcej miejsc otwartych jest od rana do wieczora, a może dlatego, że obiady jadamy w porze lunchowej, tak koło 13.,? W każdym bądź razie jak do tej pory mi to nie przeszkadzało. 

Nie jest to kompletna lista punktów, a tylko te które zapamiętałam. Próbując ustosunkować się do przytoczonych wyżej wypowiedzi, zaczęłam zastanawiać się nad tym, co ja w Luksemburgu lubię, a co jest mi trudno zaakceptować, albo czego mi brakuje. I tak powstała lista 'Blaski i Cienie Luksemburga'. Pojawi się ona jednak w kolejnym wpisie, bo już czuję jak zaczynacie przysypiać nad moimi wypocinami ;).


Czytaj dalej »

12 października 2015

Wielkie małe sukcesy!


Dzisiaj czuję się jak dziecko na powyższym obrazku i nie mogłam się z Wami tym nie podzielić! Pewnie stwierdzicie, że postradałam zmysły, kiedy dowiecie się o co chodzi. Mimo to piszę, bo jestem z siebie niezmiernie DUMNA :D.

A więc o co chodzi?

Dzisiaj, jak co tydzień w poniedziałek, miałam kolejne zajęcia z francuskiego (o rozpoczęciu zajęć wspomniałam w poprzednim wpisie). Lekcje koncentrują się na razie głównie wokół przedstawiania siebie i poznawania podstawowych słów francuskich. Jest ok, ale trochę brakuje mi jakiejś listy słówek pytających, czasowników regularnych czy czegoś innego w tym stylu (musicie wiedzieć, że kocham wszelkie tabelki, listy czy podsumowania). W każdym bądź razie, po powtórzeniu (po raz kolejny) tego co przerobiliśmy do tej pory, Pani poprosiła o otwarcie książek. Na co ja:

- Quelle page [kel paż]? - pytam

czyli

- Która strona?

Pani spojrzała na mnie z nieskrywanym zachwytem:

- Page huit. [paż łit] - odpowiedziała

czyli

- Strona ósma.

tylko tyle?!, zapytacie. Otóż dla mnie to tyle. Musicie bowiem wiedzieć, że pytanie to nie zostało nam wcześniej przedstawione i było w 100% mojego autorstwa ;).

To jeszcze nie wszystko. Ośmielona sytuacja w klasie, postanowiłam dzisiaj nie kupować salami z działu z pakowanymi wędlinami, jak to miałam w zwyczaju do tej pory (no bo jak dogadać się z mówiąca wyłącznie po francusku ekspedientką?), a podejść do  stoiska z wędlinami. I wiecie co? Udało się! Pani mnie zrozumiała, a ja ją! Tym sposobem, po krótkiej wymianie zdań:

- Je vais prendre cents grammes salami au poivre et cents grammes salami au parmesan.
- C'est tout?
- Oui, voilà tout.

wyszłam ze sklepu z 200g salami!


Czytaj dalej »

29 września 2015

Nowa era

Wczoraj zaczęła się w moim życiu nowa era. Era francuskojęzyczna. Nie żebym od razu miała się przerzucić na pisanie bloga po francusku ;), ale pierwsze prawie że dwie godziny nauki tego języka już za mną :). Nie powiem, było fajnie. Najfajniej dlatego, że mogłam się wyrwać z domu i zrobić coś dla siebie, ale także dlatego, że mam teraz cel do osiągnięcia, taki namacalny, konkretny. No i jest ktoś, kto będzie mnie informował o tym jak mi idzie w realizacji tego celu (sprawdziany po każdym rozdziale i test końcowy już mamy zapowiedziane). Poza tym, mam nadzieję, że kiedy już będę mogła się po francusku przywitać, przedstawić i opowiedzieć o sobie parę słów, to łatwiej będzie mi znaleźć zatrudnienie. Zdecydowana większość ofert pracy tutaj wymaga znajomości francuskiego. Przyjdzie mi się jeszcze przekonać czy coś to da. Mam jednak tę świadomość, że nawet gdyby okazało się, że byłam w błędzie, to przynajmniej idąc do sklepu zrozumiem, co do mnie pani przy kasie mówi ;).

Szkoła do której się zapisałam, to najbardziej popularna placówka w Luksemburgu. Nazywa się Institut National des Langues (strona szkoły, niestety tylko po francusku, jest tutaj). Jest to bardzo oblegane miejsce głównie ze względu na niskie koszty zajęć, przy stosunkowo wysokim poziomie nauczania. Za jeden semestr (od końca września do lutego), nieco ponad 2 godziny lekcyjne, trzy razy w tygodniu, płacę 170 euro plus koszt podręcznika no i dojazdy (o cenach biletów autobusowych pisałam TU). Całkiem przyzwoicie, prawda?

Zapisy do tej konkretnej szkoły są kilkustopniowe. Najpierw trzeba zarejestrować się przez internet. Następnie, używając swojego loginu i hasła, należy rozwiązać test, który ma określić poziom języka, którego dana osoba zamierza się uczyć (w INL prowadzone są nie tylko zajęcia z francuskiego, ale także luksemburskiego, niemieckiego czy angielskiego). Kolejnym krokiem jest zapisanie się na jeden z dostępnych terminów na rozmowę kwalifikacyjną i oczywiście pojawienie się tam w wybranym dniu. Spotkania z nauczycielami mają potwierdzić czy dana osoba np. nie korzystała z pomocy rozwiązując testy online lub wyłapać tych, którzy mimo, że dość dobrze znają język, to z jakichś powodów nie chcą zapisać się do grupy bardziej zaawansowanej (wydaje mi się, że w mojej grupie znalazłoby się kilka takich delikwentów ;)).

Jaka jest moja grupa? Jest nas około dwudziestu osób z trzynastu różnych krajów, od Australii, Chin i Japonii, przez Uzbekistan, Rumunię i Irlandię, aż po Brazylię, Gwatemalę i El Salvador. Ja jestem jedyną Polką. Z jednej strony to dobra wiadomość (polskiego, bądź co bądź, używam najczęściej), a z drugiej trochę szkoda (fajnie mieć kogoś 'swojego'). Na szczęście sporo z nas zna język angielski więc możemy się między sobą jakoś porozumieć (po raz kolejny zjawisko 'języka międzynarodowego' ułatwia mi życie). Gorzej jest z nauczycielką, panią Adji, która oprócz kilku naprawdę podstawowych zwrotów, nie zna angielskiego. Komicznie musiały wyglądać nasze próby dogadania się, ale używając trochę angielskiego, trochę francuskiego, hiszpańskiego i mowy ciała, a także ogromu dobrej woli, zdołaliśmy się jakoś porozumieć.

Do tematu zajęć z francuskiego będę wracała, żeby pochwalić się moimi postępami w nauce ;). Tym czasem, zamieszczam poniżej  kilka pierwszych fotek (podręcznik i ćwiczenia, z których będziemy korzystać i pierwsza strona z zeszytu :).




PS. Inne szkoły językowe to między innymi:

Berlitz
Prolingua
Languages
Prolinguis

Poza tym każda gmina organizuje lekcje językowe dla swoich mieszkańców, ale z tego co wiem nie są to zajęcia na zbyt wysokim poziomie. W Bertrange np. dla początkujących jest tylko 1.5 godz. zajęć na tydzień i  to tylko w godzinach porannych.
Czytaj dalej »

21 września 2015

(Po)wakacyjne refleksje


Nasze sierpniowe wakacje w Polsce zaowocowały u mnie kilkoma dość odkrywczymi wnioskami. Jedne bardziej nietypowe od innych, ale wszystkie jednakowo ciekawe :). Zresztą przekonajcie się sami.

1. Całe życie znałam dodatkowy 'język', nie zdając sobie z tego sprawy

Na początku mojej znajomości z Maciejem kilka razy usłyszałam, że nie rozumie czasami, o czym rozmawiam z rodzicami czy babcią. Trochę mi głupio było, że nie mówimy w domu poprawną polszczyzną, ale nie przejmowałam się tym zbytnio. Podczas tegorocznego pobytu u rodziców, widząc po raz kolejny, jak mój mąż gubi się w rozmowie z babcią, a z drugiej strony obserwując, jak się cieszy z tego, że zna już sporo słów z naszej regionalnej gwary, pomyślałam, że w sumie to nie mam się czego wstydzić. Jak tu się bowiem nie cieszyć z tego, że znam dodatkowy język ;). No dobra, może trochę się zagalopowałam nazywając mazurską gwarę językiem, ale zawsze :).

Oto kilka przykładowych słów z gwary mazurskiej:
liderek - daszek przy czapce
fest - porządne, dobre
obtoknąć - opłukać
potoknąć - przepłukać
mieć mier - być cierpliwą

2. Wzór dla dziecka

Tegoroczne wakacje w Polsce otworzyły mi oczy na pewien fakt, o którym niby wiedziałam, ale chyba nie do końca rozumiałam. Każdy rodzic zdaje sobie raczej sprawę z tego, że ma obowiązek być źródłem pozytywnych postaw dla dziecka, że dzieci interpretują rzeczywistość przez pryzmat tego co widzą dookoła siebie i że nasze działania są dla nich, przynajmniej przez jakiś czas, wzorem do naśladowania.
Dla mnie momentem oświecenia było to, kiedy córcia, wzruszona do łez, powiedziała, że widziała mnie za kierownicą samochodu. Dla niej było to równoznaczne z potwierdzeniem opowieści o tym, że ja też potrafię jeździć autem. Ona nie pamięta już, że to ja jeździłam codziennie do pracy, kiedy mieszkaliśmy w Dublinie, na zakupy czy do lekarza, kiedy była potrzeba. Była wtedy malutka. Jej pamięć długotrwała sięga tylko do czasu naszego pobytu w Toronto, kiedy to ja przestałam jeździć. Na początku nie mieliśmy auta, a później nie czułam takiej potrzeby. Poza tym, jazda samochodem nie sprawia mi żadnej frajdy i jeżdżę tylko wtedy, kiedy naprawdę muszę. Wszystko zmieniło się jednak w momencie kiedy zobaczyłam Karolci nieopisaną radość z tego, że mama też umie jeździć. Postanowiłam wtedy, że jak tylko kupimy auto, to na nowo zabieram się za prowadzenie, chociażby po to, żeby córcia mogła być dumna ze swojej mamy :D.

3. Ogromna różnorodność produktów i usług

Zawsze będąc w Polsce odnoszę wrażenie, że wszystkiego jest jakoś tak więcej. W centrach handlowych jest więcej sklepów z różnorodnymi ciuchami, butami, czy biżuterią, na półkach olbrzymi wybór każdego jednego produktu, a w aptekach więcej i bardziej różnorodnych leków. Wydaje mi się, że może mieć to jakiś związek z naszą historią. Czyżbyśmy próbowali zrekompensować sobie czasy, kiedy na półkach sklepowych stały tylko ocet i sól, a kupowało się to czego akurat była dostawa (przykład: rodzice pojechali kupić traktor, wrócili z kolorowym telewizorem, bo akurat przywieźli ;))?
Mieszkałam już w kilku miejscach i mogę śmiało powiedzieć, że nigdzie takiej różnorodności nie spotkałam. Chyba najbardziej zbliżona do Polski była Kanada. Tam dodatkowo można było kupić oryginalne produkty ze wszystkich chyba zakątków świata.

4. Polska jakość

Ponieważ w planie naszej wizyty w Polsce mieliśmy zaliczenie kilku imprez, postanowiłam sobie zrobić klasyczny francuski manicure hybrydowy. Zależało mi żeby utrzymał się przez co najmniej tydzień z kawałkiem, bo w jeden weekend był chrzest, w następny urodziny i wesele. Miałam pewne obawy czy piękne paznokcie na pewno wytrwają przez tak długi czas, ale pani manikiurzystka zapewniała mnie, że nie mam się czym martwić. Przekonała mnie i postanowiłam spróbować. Umówiłam się w pierwszym napotkanym w centrum handlowym stoisku i ... byłam zachwycona! Pani zrobiła kawał dobrej roboty. Paznokcie wyglądały pięknie aż do momentu, kiedy je zdejmowałam.
Wcześniej robiłam już sobie hybrydy i w Dublinie i w Toronto. Paznokcie w obu przypadkach już pierwszego dnia odpryskiwały i zahaczały się. Myślałam, że taka to już przypadłość tego rodzaju manicure, bo skoro w dwóch różnych krajach, na dwóch kontynentach było tak samo (stąd moje wątpliwości podczas rozmowy w Polsce). Okazuje się jednak, że wcale nie musi tak być. Wystarczy rzetelne, dokładne i staranne wykonanie.

5. Łatwiej mi się wydaje w złotówkach

Będąc w Polsce chciałam wykorzystać wspomniany wyżej fakt dużej różnorodności i zaopatrzyć Karolcię w różne przybory szkolne: buty na w-f, getry, rajstopki, piórnik itp., itd.. Dodatkowym plusem zakupów w ojczyźnie miała być również niższa cena. Poszliśmy wiec do galerii i kupiliśmy potrzebne nam rzeczy. Będąc już w domu, zaczęłam jeszcze raz, na spokojnie, przeglądać nasze sprawunki i ich ceny. Ku mojemu zaskoczeniu, ceny wcale nie były takie niskie, a nawet powiedziałabym porównywalne do cen zachodnich. Uzmysłowiłam sobie wtedy, że dużo łatwiej jest mi wydać na coś 100 zł niż na podobną rzecz 30 euro. Ciekawe skąd to się bierze?


Czytaj dalej »

07 września 2015

Sierpień w telegraficznym skrócie


No własnie gdzie ja się podziewałam przez większość sierpnia?! Odpowiedź jest jedna i prosta: w Polsce.

Spotkania z rodziną są zawsze bardzo absorbujące, zapewne dlatego, że tak sporadyczne. Tegoroczny wyjazd był jednak wyjątkowo intensywny. Był chrzest malutkiej Natalki, pierwsze urodziny mojego bratanka Natanka (ale mi się zrymowało ;)), ślub i wesele mojej kuzynki Mileny i Michała (przed ślubem tłuczenie butelek, a w niedziele po - poprawiny) i odwiedziny u Macieja kuzynki, która mieszka pod Poznaniem. Oczywiście do imprez trzeba było się przygotować. Spędziliśmy więc wiele godzin w centrum handlowym szukając butów, sukienek i upominków.








Mimo natłoku zajęć udało nam się wybrać do kosmetyczki i przekłuć Karolci uszy! Była niesamowicie dzielna, za co dostała piękny dyplom :). Uszka pięknie się wygoiły, a ja nie mogę się nacieszyć tym, jak ładnie moja córcia wygląda.




Czytaj dalej »

11 sierpnia 2015

Wakacje w Luksemburgu


Za nami już miesiąc wakacji. Czas ten bardzo szybko minął choć na początku miałam obawy, że mogą to być 2 długie i mozolne miesiące, że trudno będzie mi wymyślić wystarczająco atrakcyjne zajęcia dla córci. Okazuje się jednak, że nie jest to tutaj wcale takie trudne. Przy pomocy wielu świetnych placów zabaw oraz innych inicjatyw ze strony władz miasta można naprawdę ciekawie spędzić czas w Luksemburgu.

Zdaje się, że o placach zabaw zdążyłam już wspomnieć tutaj. Po miesiącu wakacji podtrzymuję swoje zdanie. Luksemburskie place zabaw są fantastyczne :). Poza tymi, o które udało nam się zahaczyć już wcześniej, dotarłyśmy jeszcze do kilku innych.

Lotnisko










Zamek Średniowieczny











Farma












Atrakcją okazał się również nasz malutki plac zabaw, na który mam oko z balkonu. Choć nie jest tak spektakularny, jak powyższe, to przebija wszystkie inne, bo to tu własnie, można pobawić się z niedawno poznanymi dzieciakami z naprzeciwka bez konieczności umawiania się, tylko po prostu, w wolnej chwili.




Wakacyjny czas uprzyjemniły nam również skoki na trampolinach, które dostępne są dla każdego, nieodpłatnie, w Merl Park, od połowy lipca do połowy sierpnia. Możecie sobie wyobrazić, że zainteresowanie jest spore i to zarówno u dzieci, jak i młodzieży :). Myślę, że to świetny sposób na pozbycie się pokładów niezużytej młodzieńczej energii. Zabawa jest tym bardziej przednia, kiedy można to robić w dobrym towarzystwie!





Faktem jest, że ten wakacyjny miesiąc mógłby być o wiele mniej przyjemny, gdyby pogoda nie dopisała. Lokalni straszą, że tegoroczne temperatury i poziom nasłonecznienia to jakaś anomalia. A ja im tłumaczę, że teraz my tu jesteśmy i już każde kolejne lato będzie tak piękne ;). A jak będzie naprawdę? Przekonamy się już za rok :).

Czytaj dalej »