01 listopada 2014

Halloween w Toronto


Świętujecie Halloween? My w tym roku, tak naprawdę, będziemy się bawić w to po raz pierwszy. Co prawda już od jakiegoś czasu, a mianowicie od pojawienia się Karolci na świecie, dekorowaliśmy dom. W tym roku posunęliśmy się jednak o krok dalej, tzn. Karolcia poszła na 'trick or treating' czyli zbieranie słodyczy.

Zdaję sobie sprawę, że tradycja Halloween ma wielu przeciwników, zwłaszcza w Polsce. Według mnie, jest to po prostu fajna zabawa dla dziecka, które ma okazję przebrać się i do tego poparadować w swoim stroju po okolicy, nie tylko w domu przed lustrem. Poza tym, jest to całkiem dobra okazja dla rodziców, żeby poznać sąsiadów, z pobliskich domów. A tak w ogóle, to obchody Halloween przypominają mi naszą słowiańską tradycję Wielkanocnego chodzenia 'po dyngusie'. Różnica polega tylko na tym, że zamiast słodyczy, dzieci dostawały kolorowe pisanki, a ludzie obdarowujący 'kolędników' wykupowali się od chłosty gałązkami brzozowymi i polania wodą, a nie od psikusów. Nie sądzę też, żeby zabawa Halloween'owa w jakikolwiek sposób kolidowała ze Świętem Zmarłych. To, że w piątek poszliśmy zbierać słodycze, wcale nie oznacza, że w sobotę nie będziemy czcić pamięci naszych bliskich zmarłych.

Wracając jednak do tematu naszego torontyjskiego Halloween. Przygotowania zaczęliśmy już w zeszły weekend opisaną w poprzednim poście wyprawą po dynię. Jeszcze tego samego dnia, po powrocie z farmy, Karolcia z tatą udekorowali dom, a ja zajęłam się przygotowaniem Halloween'owych ciasteczek - paluszków wiedźmy. Efekty oceńcie sami :).








Specjalistą w wycinaniu dyni w naszej rodzinie jest Maciej. To on własnie, z nieodzowną pomocą córci, stworzyli dzieło, które możecie podziwiać poniżej. Sami powiedzcie czy to nie jest kawał przerażającej dyni :).




Tak jak wcześniej wspomniałam, nasze tegoroczne Halloween było bardzo wyjątkowe. Ja pokusiłam się nawet o to, żeby zrobić ciasto z dyni (pumpkin pie). Nie poszłam oczywiście na łatwiznę i nie kupiłam pure z dyni w puszce, o nie. We czwartek, późnym wieczorem, jak już Karolcia poszła spać, walczyłam z dynią, żeby zrobić domowe pure. Tyle mi go wyszło, że byłam zmuszona zamrozić kilka porcji na później.

A oto efekt końcowy - pumpkin pie. Ciasto wyszło całkiem dobre, ale furory w naszym domu nie zrobiło i szczerze mówiąc raczej nie zrobię go już więcej ;)


Wczoraj, mimo że pogoda nie była zbyt sprzyjająca, Karolcia, w towarzystwie taty, dzielnie chodziła od domu do domu zbierając słodycze. Ja zostałam w domu, ale nie myślcie, że odpoczywałam. Miałam trening lepszy niż pół godziny na siłowni zbiegając co chwilę na dół, żeby rozdawać słodycze dzwoniącym dzieciom.
Poniżej krótki reportaż zdjęciowy z piątkowych wyczynów córci :).

Karolcia gotowa do wyjścia (zgadnijcie za co się przebrała).

Trick or treating w sąsiedztwie.

Zdobywcy z łupami.

Uczta Halloween'owa.

I tym miłym akcentem zakończyliśmy piątkowe świętowanie. Ciekawa jestem jak Wy się bawiliście.


Czytaj dalej »

27 października 2014

Dyniobranie


W dzieciństwie, poza grzybobraniem, byłam wiele razy na różnego rodzaju 'braniach'. Mieszkaliśmy na wsi, niedaleko lasu wiec wyprawy na jagody, maliny, jeżyny czy orzechy laskowe były częścią mojej letnio-jesiennej codzienności. Inaczej mówiąc, runo leśne nie miało przede mną żadnych tajemnic ;).
W Toronto (a raczej jego okolicach) odkryłam inną odmianę 'brania', a mianowicie dyniobranie (czy takie słowo w ogóle istnieje w języku polskim?). W każdym razie, wczoraj po południu pojechaliśmy na 'pobliską' (oddaloną od nas o około 40min - chyba zaczynam przyzwyczajać się do tutejszych odległości) farmę, na której można, między innymi, wybrać dynię na Halloween (i nie tylko).

Ta dynia okazała się być tą jedyną, najlepszą i teraz czeka cierpliwie w piwnicy na cięcie.



Taka 'turystyka rolna' jest w Ontario dość popularna i polega na tym, że właściciele gospodarstw, którzy zajmują się zwyczajną hodowlą i uprawami, w pewnych okresach roku, organizują swego rodzaju 'dni otwarte'. Zwykle odbywają się one w okolicach Halloween, Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Dla rolników stanowi to dodatkowe źródło dochodu (wstęp kosztował $7 za osobę powyżej drugiego roku życia + $6 za dynię, bez względu na rozmiar), a dla 'mieszczuchów' wspaniałą atrakcję, bo oprócz zrywania dyń czy ścinania choinek  i możliwości przyjrzenia się zwierzętom z bliska, imprezom tym towarzyszy masa dodatkowych rozrywek.

W Knox Pumpkin Farm była możliwość przejażdżki kucykiem (za dodatkową opłatą $5). Karolci tak się spodobało, że nie skończyło się na jednej rundce ;).


Można było pobujać się na oponie.


Dzieci mogły spalić nadmiar energii, po zjedzeniu popcornu z cukrem trzcinowym czy hot doga, skacząc na belach słomy.


Po dynie ze swoich snów można było albo przejść się na pobliskie pole, albo pojechać na przyczepie na pole trochę bardziej oddalone od gospodarstwa.


Śmiałkowie mogli też spróbować odnaleźć się w kukurydzianym labiryncie. My oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności i zgadnijcie, co ... UDAŁO NAM SIĘ!


Wyprawa gdziekolwiek bez obowiązkowego placu zabaw byłaby wyprawą nieudaną ;).


No i jeszcze kilka dodatkowych fotek z farmy.







Klikając tutaj znajdziecie namiary na wiele innych farm urządzających podobne imprezy w okolicach Toronto.

Zastanawiałam się czy w Polsce istnieje podobna możliwość spędzania czasu. Zasięgałam nawet rady 'wujka Googla', ale niestety nic nie znalazłam. Może wy wiecie coś na ten temat?

Czytaj dalej »