01 marca 2014

Trudny wybór


Zapracowana ze mnie mama ostatnio. Po kilku miesiącach przestoju w pracy na projektach znów się trochę ożywiło i zrobiło trochę ciekawiej :). To sprawia jednak, że mam mniej czasu na oddawanie się takim przyjemnościom, jak pisanie bloga. Dobrą znalazłam wymówkę, co? Mam jeszcze jedną. Odkąd zaczął się temat rozpoczęcia szkoły przez Karolcie, ciągle zastanawiam się nad wyborem odpowiedniej placówki.

W Ontario są w sumie trzy opcje. Można posłać dziecko do szkoły publicznej, prywatnej albo wydzielonej (Separate) - najczęściej katolickiej, czasami protestanckiej. Szkoły publiczne i wydzielone są bezpłatne, z tym że te drugie osiągają przeważnie lepsze wyniki w nauczaniu. Za szkołę prywatną, wiadomo, trzeba zapłacić i przeważnie są one tworzone przez wspólnoty religijne (żydowskie, muzułmańskie, czy chrześcijańskie).

Zapisałam już córcię do szkoły katolickiej, ale nie jestem do końca przekonana, że to najlepsze rozwiązanie. Mimo, że szkoła ta ma nieco lepsze wyniki od najbliższej szkoły publicznej, do której Karolina miałaby chodzić, to jednak jest jej ona zupełnie obca (w przeciwieństwie do tej publicznej, gdzie chodzimy na zajęcia), a poza tym jest trochę dalej od naszego domu (jakieś 15-20 min spacerekiem). Co prawda na naszą ulicę przyjeżdża autobus szkolny, ale czy będę chciała niespełna czteroletnie dziecko puszczać same, pod opieką kierowcy autobusu? Bardzo wątpię!
Do tego dochodzi kwestia przeprowadzki. Jeśli do niej dojdzie, to żadna z tych placówek, które teraz rozważam, nie będą wchodziły w grę. Patrząc na oferty wynajmu w innych okolicach od razu sprawdzam pobliskie szkoły - jak daleko od domu, jakie wyniki, czy są szkoły średnie w pobliżu. Czy ja aby nie przesadzam? Czy można uzależniać wybór miejsca zamieszkania od wyników szkoły, do której ma pójść moje dziecko? Czy jest jakaś granica w zabiegach o to, żeby dać dziecku jak najlepszy start w życiu?

Co gorsze, to jeszcze nie koniec wyborów. Ze względu na to, że Kanada jest krajem, w którym językiem urzędowym, oprócz angielskiego, jest francuski, to istnieje jeszcze jedna opcja. Jest nią zapisanie dziecka do szkoły w ramach programu French Immersion. Chciałabym, żeby Karolina do takiej właśnie szkoły poszła, pomimo tego, że wiązałoby się to z codziennym jej dowożeniem i odwożeniem (jakieś 20 min samochodem w jedną stronę). Na szczęście na podjęcie tej decyzji mam jeszcze trochę czasu, bo w Toronto program ten rozpoczyna się dopiero w Senior Kindergarten (czyli za rok w naszym przypadku), a w innych częściach GTA nawet od pierwszej klasy (czyli za dwa lata).

Tak w ogóle, to w Ontario szkoła zaczyna się od czwartego roku życia dziecka. Pierwsze dwa lata to przedszkole. Etap ten jest podzielony na 2 stopnie, na Junior i Senior Kindergarten. Mimo, że większość rodziców posyła swoje pociechy do przedszkola, nie jest ono obowiązkowe. Od szóstego roku dzieci rozpoczynają naukę w szkole podstawowej (Elementary School) i to już jest obligatoryjne. Są to klasy od pierwszej do ósmej. Klasy od dziewiątej do dwunastej, to szkoła średnia czyli Secondary albo High School. Na tym kończy się obowiązkowa i nieodpłatna nauka. Wykształcenie wyższe można zdobywać albo na uniwersytecie albo w koledżu. Nauka w koledżu kończy się zdobyciem dyplomu, natomiast ukończenie uniwersytetu daje stopień naukowy. Tak, w wielkim skrócie, można podsumować system szkolnictwa w prowincji, w której mieszkamy. Różni się on, chociaż nieznacznie, w pozostałych regionach Kanady.


Czytaj dalej »

05 lutego 2014

Czy to aby nie za wcześnie?!


Ale jestem wykończona! Miałam dzisiaj niezłą przeprawę. Poszłam z Karoliną na umówioną wcześniej wizytę u lekarza. Kiedy robiłam rezerwację nie spodziewałam się, że będzie taka zawierucha. Śnieg zaczął padać już w nocy i rano ciągle prószył. Zastanowiłam się nawet przez chwile czy nie zadzwonić i nie odwołać wizyty. Podejrzewałam jednak, że to tylko moja kolejna wymówka. Wyjścia do lekarza są dla mnie zawsze bardzo trudne i zazwyczaj unikam ich jak ognia. Nie lubię lekarzy, a już tym bardziej oczekiwania na nich w poczekalni. Stwierdziłam, że tym razem nie pozwolę sobie wykręcić się tak łatwo, bo to przecież tylko śnieg. Ubrałyśmy się w grube, zimowe czapki, kurtki i szale i dzielnie ruszyłyśmy. Ciężko się szło po śniegu, który przykrywał nierówną zmarzlinę. Nogi się nam ślizgały, potykałyśmy się o bryły lodu. Po pół godziny takich zmagań dotarłyśmy jednak do celu. Jak tylko zdjęłyśmy z siebie wierzchnie okrycia Karolcia rzuciła się na banana, którego dla niej zabrałam. Oczywiście swoje musiałyśmy odczekać zanim przyjęła nas dr Anuradha Khanna. Miła pani wypisała nam skierowanie do okulisty i alergologa. Powiedziała też, że do dentysty takowego nie potrzebujemy. Następnie porównała listę szczepionek, które Karolcia otrzymała w Irlandii, z tymi wymaganymi tutaj. Okazało się, że brakowało dwu. W rezultacie córcia miała dwa kłucia, po jednym w każde ramię. Płakała dość mocno, ale szybko się uspokoiła. Wszelkie niezadowolenie minęło natomiast, kiedy dostała czerwonego lizaka w kształcie serca :). Ja za to czułam się niezbyt dobrze. Przed wyjściem obiecałam jej, że idziemy tylko z doktorem porozmawiać, że nic jej nie będzie bolało. A tu masz babo placek. Córcia musiała jednak, na szczęście, zapomnieć o obietnicach mamy, bo nic na ten temat nie wspomniała.
Po dokonaniu wszystkich formalności pożegnałyśmy się i czas było wracać do domu. Po wyjściu okazało się, że na dworze jest jeszcze gorzej niż było rano. Śnieg sięgał już po kolana (Karolci do pasa)! Teraz było naprawdę trudno. Tym bardziej, że energia ze śniadania już się ulotniła. Zanim doszłyśmy do domu wyglądałyśmy jak dwa bałwany. Córcia po raz kolejny spisała się na medal. Narzekała chwilami, że jest jej ciężko, ale dzielnie maszerowała przez zaspy białego puchu. Po wejściu do domu i zdjęciu ubrań pognała zaś na górę bawić się, jakby wcale tej morderczej trasy nie przebyła. Jak te dzieciaki to robią, to dla mnie wielka zagadka. Ja zmarznięta, zmęczona i niezadowolona poczłapałam na górę nie mając ochoty już na nic. Ktoś musiał jednak zrobić obiad... . Na szczęście dzisiaj równało się to odgrzaniu przygotowanego wcześniej jedzonka!

A tu kilka fotek z naszego osiedla dzisiaj... .







Moja wizyta u lekarza nie była oczywiście nieuzasadnionym kaprysem. Tak jak już wcześniej pisałam daleko mi do hipochondryka i żeby umówić się na wizytę muszę mieć bardzo poważny powód. W tym przypadku konieczność wynikła z tego, że zapisałam Karolcie do szkoły! Uwierzycie?! Od września moja mała córeczka (niespełna czteroletnia!) zaczyna przedszkole w pełnym wymiarze. Będzie tam od 9 rano do 15.30 po południu. To niewiarygodne jak ten czas szybko płynie! W każdym razie, w pakiecie, który dostałam ze szkoły, były wytyczne czego należy dopilnować przed posłaniem dziecka do przedszkola. Tak więc, po pierwsze, upewnić się, że dziecko ma wszystkie wymagane szczepionki - zrobione :). Po drugie, sprawdzić dziecka wzrok i upewnić się, że nie potrzebuje okularów - wizyta u okulisty umówiona na za tydzień. Po trzecie, sprawdzić stan zębów przedszkolaka - nie pozostaje mi nic innego jak tylko rozpocząć poszukiwania najbliższego stomatologa.
Po załatwieniu tego wszystkiego przyjdzie mi kupić dziecku mundurek i plecak i posłać we wrześniu do szkoły! W duchu zadaję sobie jednak pytanie: 'Czy to aby nie za wcześnie?!'.

Czytaj dalej »