22 lutego 2014

Jak ta sosna Judymowa


- Oglądacie Olimpiadę?! - podekscytowana nauczycielka Marsha pyta mamy przedszkolaków, które dzisiaj pojawiły się na zajęciach ze swoimi pociechami.
- Oczywiście, że tak! - odpowiadam
Pozostałe mamy tylko patrzą na nas szeroko otwartymi oczami, jakby chciały powiedzieć 'Zimowe Igrzyska Olimpijskie, a co to takiego?!'. Czy można się im dziwić? Większość z nich przybyła do Kanady z krajów, gdzie sam śnieg jest czymś niezwykłym i niespotykanym. Zapewne koncepcja sportów zimowych jest im jeszcze bardziej obca.
Zaczęłyśmy więc przeżywać wydarzenia dwóch ostatnich tygodni we dwie. Jakże odmienne były to przeżycia. Ona ekscytowała się zbliżającym się meczem hokeja kobiet i rozgrywkami curling'a mężczyzn, w których Kanada walczyła o miejsca na podium. Ja, nie powiem, wiedziałam o czym mówiła i nawet obejrzałam dogrywkę meczu hokeja kanadyjek. Gorąco im dopingowałam i ucieszyłam się, kiedy pokonały Amerykanki. Odczuć tych w ogóle nie można jednak porównać do tego, co działo się w mojej duszy, kiedy złoto wygrywał nasz Kamil. No właśnie, NASZ Kamil. Nie ważne jak daleko jesteśmy, nie ważne jak dobrze nam w kraju, który jest teraz naszym domem - łzy wzruszenia płyną po twarzy właśnie wtedy, kiedy zwyciężają NASI, kiedy słyszymy Mazurka Dąbrowskiego i widzimy polską flagę wzniesioną wysoko ponad innymi.

To jest swego rodzaju tragedia emigranta. Wieczne rozdarcie i zawieszenie między krajem, w którym budujesz swoje życie i tym, który zostawiłeś. Osiedlasz się bowiem na nowej, nieznanej ziemi i zależy Ci, żeby czuć się tu dobrze. Wiesz, że żeby uczynić nowe miejsce swoim domem, trzeba się zasymilować z 'tubylcami'. Twój umysł podpowiada, że trzeba polubić nową rzeczywistość, że nie wolno porównywać tego co jest z tym co było, że należy zaakceptować nowe realia. Serce rządzi się jednak swoimi prawami i ciągle podsuwa obrazy z przeszłości. Obrazy miejsc, z którymi byliśmy związani, wydarzeń, które przyniosły nam wiele radości i ludzi z którymi musieliśmy się pożegnać. Staramy się podtrzymywać więzi z krajem naszego pochodzenia i pielęgnować jego tradycje, ale jednocześnie widzimy jak jest to trudne. Brakuje nam poczucia wspólnoty, bo wartości świata, w którym się znaleźliśmy są inne od tych, których nas nauczono, a ludzie którzy nas otaczają odbierają świat inaczej. Nie możemy jednak zamykać się na nowy kraj i jego zwyczaje. Wiemy doskonale, że powinniśmy choć w jakimś stopniu zaadoptować nowy styl życia. To jest niezbędne, żeby choć trochę poczuć się częścią lokalnej społeczności, ale też po to, żeby nasze dzieci nie czuły się obco, w kraju, w którym będą się wychowywały i wśród ludzi, z którymi będą dorastały.

Jeśli jednak spojrzeć na kwestię emigracji z innej strony, to w gruncie rzeczy można dostrzec jak wielkimi szczęściarzami są emigranci. To my możemy świętować sukcesy nie jednego, ale dwóch czy trzech narodów, my możemy obchodzić kilka dni niepodległości i my możemy uczynić swoim to, co najlepsze w każdym z tych krajów. Poza tym, samo doświadczenie życia na nieznanym lądzie i konieczność poradzenia sobie z wszystkimi trudnościami z tym związanymi, uczą nas wiele o sobie i w pewnym sensie pomagają nam bardziej świadomie określić kim jesteśmy!

Nie wiem dlaczego nie mogłam wstawić okienka z youtube'a. Proszę kliknijcie na link poniżej.

http://www.youtube.com/watch?v=lQYJ8zLGyJU

P.S. Pan w czapeczce strasznie mi przypomina Johna Goodmana! A Wam?

Czytaj dalej »

01 lutego 2014

Droga do Raju


Nie masz oczekiwań, nie doznasz rozczarowań.
                             Olga Rudnicka – Lilith

Pesymizm pozwala oszczędzić sobie rozczarowań.
                             Douglas Hulick – Honor Złodzieja

Kto niczego się nie spodziewa, nie doznaje rozczarowań.
                             Erich Maria Remarque – Łuk triumfalny


Czy życie w Kanadzie spełniło wszystkie moje oczekiwania? Zdecydowanie nie! Rzeczywistość dosyć mocno zweryfikowała moje wyobrażenia. Czy można się temu dziwić? Też nie! Oznaczałoby to bowiem, że istnieje Raj na ziemi ;). Czy można kierować się przytoczonymi powyżej cytatami? Oczywiście, że nie! Życie pozbawione marzeń i oczekiwań nie byłoby wiele warte.

Rozważając możliwość przeprowadzki do Kanady, przeanalizowałam wiele konsekwencji tej decyzji. Niestety za mało czasu i uwagi poświęciłam chyba temu, jak bardzo moje życie się zmieni i temu, czy jestem na to przygotowana. Życie zaś zmieniło się diametralnie! Myślę, że właśnie z tego powodu trudno jest mi się tu zaaklimatyzować.
W Irlandii pracowałam na pełen etat oraz zajmowałam się domem i dzieckiem. Co prawda, praca nie była zbyt satysfakcjonująca i nie rozstawałam się z nią z łezką w oku, ale dawała mi poczucie, że robię coś poza sprzątaniem i gotowaniem, oraz że połowa naszego domowego budżetu to efekt mojej pracy. Okazuje się, że bycie, ujmijmy to ładnie, 'panią domu' i 'utrzymanką' męża niezbyt mi odpowiada. To silna potrzeba niezależności, która jest we mnie głęboko zakorzeniona powoduje, że tak boleśnie odczuwam jej utratę.
Wiedziałam, że rezygnacja z pracy wiąże się z tym, że będę miała więcej czasu. To była fantastyczna perspektywa - 'Hurrraaa! Nie będę już musiała wykradać czasu na wszystko!'. Okazuje się jednak, że zupełnie zbagatelizowałam fakt, że tu w Kanadzie nie będę miała z kim dzielić tego dodatkowego czasu! Los zadrwił sobie trochę ze mnie - teraz kiedy mam czas, nie ma wokół mnie ludzi z którymi mogłabym i chciałbym go spędzać.
Grzechem byłoby powiedzieć jednak, że wszystko w tej nowej sytuacji mi nie odpowiada. Cieszę się, że mogę spokojnie, bez ciągłego pośpiechu zająć się domem, że mogę pisać bloga (pracując na pełen etat nie mogłabym się w ten sposób wyrazić), że mogę więcej czasu spędzić z córką (chociaż bycie z dzieckiem 24h na dobę testuje moją cierpliwość), że mogę poczytać książkę, czy wypróbować nowe przepisy dla mojego małego alergika.

Próbuję uciszać te męczące, nie dające spokoju myśli i dać sobie i Kanadzie szansę. Nie jestem jednak w stanie zupełnie wyeliminować tęsknoty za tym co znam i lubię. Nie mam tutaj na myśli takiej geograficznej czy przestrzennej znajomości Dublina, ale coś tak banalnego jak sklepy z ciuchami, fryzjera, nie mówiąc już o lekarzu. W Irlandii wiedziałam gdzie się wybrać, żeby znaleźć to czy tamto. Tutaj muszę się tego uczyć na nowo. Z drugiej strony, cudownie jest mieć dużo większy wybór, chyba we wszystkim i nie musieć czekać na sofkę 12. tygodni, tylko 2 dni!

Zdaję sobie sprawę, że początki w nowym kraju zawsze są trudne. Mam też ogromną nadzieję, że zmiany których planujemy dokonać pozwolą mi bardziej docenić uroki kraju liścia klonowego. Pierwsza, to kupno auta! Już niedługo powinniśmy zostać jego szczęśliwymi posiadaczami - jak tylko uporamy się ze zorganizowaniem ubezpieczenia. Druga, to przeprowadzka do dzielnicy, w której jest o wiele więcej 'polskości'. Nie myślę tu nawet o samych Polakach (o takich sąsiadów jak w Adamstown byłoby trudno nawet w Polsce!), ale o polskich sklepach, kościołach, centrach kulturalnych, restauracjach, księgarniach. Trzymajcie kciuki, żeby się udało!

Ja tymczasem uśmiecham się do słońca przez zaciśnięte zęby i dalej walczę o swój Raj na ziemi!

Długa jest droga do raju skarbie, więc nie przejmuj się drobiazgami.
                                                                          Stephen King – Bezsenność


Czytaj dalej »

14 stycznia 2014

Idealne miejsce

A więc przeprowadzamy się! Jest podekscytowanie, są plany, wyobrażenia, niecierpliwe oczekiwanie. Tak, to będzie to - idealne miejsce na ziemi. W ten sposób można by podsumować moje emocje po podjęciu decyzji o przeprowadzce do Kanady. Perspektywa zmian, nowych wyzwań i pięknej pogody zupełnie nie dała dojść do głosu niepokojom, które gdzieś tam próbowały się przebić przez wszechogarniającą euforię.

W końcu nadszedł ten piękny dzień - 1. czerwca 2013. Lądujemy na Pearson International Airport w Toronto (a raczej Mississauga). Przeprawa przez Urząd Imigracyjny i odprawę celną przebiega zadziwiająco szybko. Urzędnicy są bardzo kulturalni i uprzejmi - zapowiada się miło. Karolcia, mimo późnej pory, spisuje się na medal. Życie jest piękne!
Wszystko załatwione więc czym prędzej idziemy odebrać bagaże i złapać taksówkę, która zabierze nas do tymczasowego mieszkania. Już jesteśmy na John Street, w centrum Toronto! Płacimy za taksówkę sporo więcej niż się spodziewaliśmy, ale tłumaczymy sobie, że to pewnie przez jakieś dodatkowe opłaty lotniskowe. Meldujemy się na recepcji i po chwili jedziemy na 18. piętro wieżowca, do mieszkania, które będzie naszym domem przez miesiąc. Okazuje się, że jest całkiem przestronne i przyjemnie urządzone. A teraz pora na szybkie zakupy, żeby coś zjeść przed pójściem spać. Maciej leci do pobliskiego mini-marketu. Nie mogę uwierzyć w kwotę widniejącą na rachunku. 180 dolarów za coś do zjedzenia na kolację i śniadanie następnego dnia?! Miało być drożej, ale żeby aż tak? No nic, trzeba się posilić i iść spać - jutro wstanie nowy dzień.

Kolejne dni, tygodnie, miesiące były wielką huśtawką emocjonalną. Od zachwytu piękną pogodą i urokami Toronto i okolic, po chęć kupienia biletu powrotnego do Dublina! O tak, bywały momenty, kiedy chciałam do domu - do sieci komórkowych, gdzie nie trzeba płacić za rozmowy przychodzące; do banku, w którym nie trzeba płacić za każdą transakcję kartą bankomatową; do kraju, w którym nie będę musiała po raz kolejny zdawać egzaminów na prawo jazdy i gdzie roczne ubezpieczenie samochodu nie wyniesie tyle ile kupno dobrego auta. Okazuje się jednak, że do tych wszystkich niedogodności można się w miarę szybko przyzwyczaić, zaakceptować je, albo spróbować obejść.
Rozterki, które teraz przeżywam są o wiele bardziej dotkliwe. Trudno jest bowiem pogodzić się z rozstaniem z ludźmi, których się znało, lubiło i ceniło. Oczywiście, że utrzymujemy kontakt. Mamy maila, facebook'a, Skype'a... . Nic jednak nie równa się spotkaniom, wspólnemu piciu kawy czy herbaty, rozmowom na ciekawe tematy. Trudno jest, tak na odległość, okazywać życzliwość i ją odczuwać, a tego chyba mi teraz najbardziej brakuje.
Przytłaczająca stała się też świadomość wielkiej odległości od rodziny. Niby zdawałam sobie sprawę z tego, że będzie nas dzieliło wiele tysięcy kilometrów, ale nie podejrzewałam, że tak ciężko będzie mi się z tym pogodzić. Świadomość, że wyjazd do Polski, w obecnej sytuacji, będzie wiązał się z dużym przedsięwzięciem logistycznym, a także znacznym obciążeniem finansowym, gasi trochę radość z bycia w tym pięknym kraju.

Myślę, że nikogo nie trzeba przekonywać, że Kanada to piękny kraj... .

Czytaj dalej »