15 lutego 2016

Zagłębie Ruhry to nie tylko przemysł ciężki


Ponieważ w zeszłym tygodniu Karolcia miała tydzień ferii z okazji karnawału postanowiliśmy wyrwać się z Luksa na kilka dni. Początkowo miało to być kilka dni na nartach we Francji. Kiedy jednak zobaczyliśmy, że prognoza pogody nie jest zbyt dobra na ten okres, szybko zmieniliśmy plany i postanowiliśmy pojechać do miejsca, w którym śnieg będzie gwarantowany, a więc na kryty stok. Zdecydowaliśmy się na szusowanie w Bottrop, który jest podobno najdłuższym stokiem na świecie, ale co ważniejsze, jest przyjazny dla rodzin.

Był to nasz pierwszy raz na krytym stoku i muszę przyznać, że mam mieszane uczucia. Jazda na nartach była przyjemna i fajnie było znów poczuć ucisk tych niewygodnych butów na goleniach i wiatr we włosach. Jednak czegoś brakowało. Najbardziej chyba pięknych widoków ze szczytu, ale też możliwości zmiany stoku, odkrycia kolejnej ścieżki i jej oswojenia. Tego dreszczyku emocji, który towarzyszy przy pierwszym zjeździe, kiedy nie wiesz co się kryje za zakrętem albo kolejnym pagórkiem. Chyba jedynym miejscem, w którym nie dało się odczuć różnicy była restauracja ;).

A jakie wrażenie zrobił na mnie ośrodek? Przede wszystkim, nie spodziewałam się tam aż takich tłumów! Pierwszego dnia nie byliśmy pewni czy uda nam się wejść, bo nie zrobiliśmy rezerwacji online. Następnego dnia byliśmy już o tyle mądrzejsi i pojechaliśmy z biletem w dłoni :). Wypożyczanie sprzętu szło całkiem sprawnie, nawet przy tak dużych liczbach zainteresowanych. Nawet na stoku nie dało się odczuć, że jest aż tylu ludzi. Jedynie przy wyciągu robiły się tłoki, zwłaszcza w godzinach popołudniowych. Wyciąg ogólnie był największym mankamentem tego miejsca. Był bardzo wolny i często się zatrzymywał. Aczkolwiek dla rodzin z dziećmi, które są zbyt małe na korzystanie z wyciągów orczykowych, a które często na niskich stokach się pojawiają, było to rozwiązanie idealne. Podsumowując jest to całkiem dobrze zorganizowany ośrodek i do tego w przystępnych cenach (za dzień zjeżdżania dla rodziny 2+1, wynajem sprzętu i wyżywienie bez ograniczeń przez cały dzień zapłaciliśmy około 100 euro).

Fragment stoku.

Wyciąg (najbardziej nudna i brzydka cześć w ośrodku).

Aczkolwiek próbowali ją troch podrasować ;).


Restauracja ...

i jadłodajnia.


Nasza narciarka. Drugiego dnia skręcała już w tym miejscu równolegle, nie na pizzę :D.


Korzystając z okazji, że już jesteśmy w tamtej okolicy, postanowiliśmy wybrać się również do Legolandu, akwarium See Life i do parku wodnego AQUApark.







Kino 4D było chyba największą atrakcją w Legolandzie - przynajmniej dla mnie. Karolci przypadł również do gustu plac zabaw (surprise, surprise ... ;) )



 A tu już fotka z akwarium :).


To była bardzo udana wyprawa - polecam :D!

Czytaj dalej »

02 lutego 2016

Nie taki luty straszny

http://dhg-meersburg.de/

Luty mimo, że czasami bardzo mroźny, a czasami szary, bury i ponury, ma też wiele do zaoferowania. Już nasi przodkowie, mieli widocznie nieodpartą potrzebę umilenia sobie oczekiwania na wiosnę, a z nią cieplejsze i bardziej słoneczne dni. Podejrzewam, że dlatego powstała tradycja karnawału, czy Walentynek. Na luty przypada też tłusty czwartek (nie zapomnijcie, że to już jutro!), no i śledzik (wtorek 09.02). W Irlandii zamiast śledzika, we wtorek poprzedzający Środę Popielcową, wszyscy zajadali się dużymi ilościami naleśników. Był to tzw. pancake Tuesday.

Luksemburskie tradycje są trochę inne, ale nie mniej interesujące.
2. lutego można natknąć się na grupki dzieci wędrujące od domu do domu, podśpiewujące tradycyjną piosenkę Léiwer Härgottsblieschen i zbierające, do zrobionych przez siebie lampionów, słodycze. My w tym roku niestety nie uczestniczyliśmy w tej tradycji, bo trochę za późno się o niej dowiedzieliśmy, ale w przyszłym roku postaramy się zorganizować grupę dzieciaków i zrobić obchód po okolicy.
Tak wyglądał Karolci lampion.



Podobno Liichtmëssdag, bo tak nazywa się ten dzień, ma celtyckie korzenie i początkowo obchodzono je pierwszego, a nie drugiego lutego. Wówczas, niosący pochodnie rolnicy, szli z procesją na pola, modląc się do Świętej Brygidy - bogini urodzaju, o obfite zbiory. Później zbiegło się to w czasie z chrześcijańskim świętem Ofiarowania Pańskiego w świątyni (znanym w Polsce również pod nazwą Święta Matki Bożej Gromnicznej).


Chcesz posłuchać Léiwer Härgottsblieschen kliknij tutaj.

W drugim tygodniu lutego rozpoczyna się luksemburski karnawał (Fuesend). Trwa on aż do początku marca. W tym czasie, w całym Księstwie, odbywa się wiele balów kostiumowych (Fuesbaler) i pochodów wzdłuż ulic miast (Kavalkaden). Podobno niektóre z nich przyciągają tłumy ludzi, którzy przyłączają się do karnawałowego szaleństwa. Już się nie mogę doczekać!

W Środę Popielcową, w jednym z miasteczek przy granicy niemieckiej, Remich, istnieje tradycja palenia zrobionej ze słomy kukły (Stréimännchen). W ten sposób luksemburczycy wyganiają Panią Zimę ze swoich terenów. Maszerująca uliczkami miasta parada kieruje się w stronę rzeki Moselle, gdzie słomiana figura mężczyzny (a w latach przestępnych kobiety) zostaje uroczyście podpalona i wrzucona z mostu do wody. W Polsce, nieco później, bo w pierwszy dzień wiosny, robimy niemalże to samo z naszą Marzanną ;).

www.wort.lu
www.wort.lu

Następnie, w pierwszą niedzielę postu, odbywa się w całym Księstwie tzw. Buergbrennen, czyli tradycyjne palenie olbrzymich struktur w kształcie krzyża (Buerg). Najczęściej zbudowane są one z suchych choinek ofiarowanych przez mieszkańców gminy oraz lokalne firmy. Podpalenie Buerg'a jest niezłą frajdą i dla małych i dla dużych. Jest to też okazja, żeby przy grzańcu i kiełbasce z grilla, miło spędzić czas ze znajomymi i wspólnie wyczekiwać nadejścia wiosny.

www.expatica.com


Czytaj dalej »

26 stycznia 2016

Czy decydować się na igłę.

Zdjęcie z Wikipedii

Powoli kuruję się z załapanej od Karolci choroby. Nie jest już źle, ale było całkiem kiepsko. Po kolejnej w tym sezonie infekcji zaczynam się poważnie zastanawiać, czy w przyszłym roku nie zdecydować się na szczepienie przeciwko grypie. Myśli takie nachodzą mnie zwłaszcza wtedy, kiedy widzę dzieciaki sąsiadów (szczepione co roku od kilku już lat) biegające na krótki rękaw i w skarpetkach po śniegu, a których żadne choróbska się nie imają!

Po chwili namysłu wracają jednak wszystkie wątpliwości. Wyczytałam bowiem, że jak się raz taką szczepionkę poda, to trzeba kontynuować już co roku. A co jeśli jej zabraknie, albo z jakichkolwiek innych powodów nie będziemy mogli córci zaszczepić. Poza tym, zastanawiam się, jaki to może mieć wpływ na naturalną odporność dorosłego już człowieka. 
To normalne, że dzieci więcej chorują. Dzięki temu młody organizm buduje swoją odporność na dalsze, dorosłe lata. Czy pozbawiając dziecko możliwości powalczenia z atakującymi je wirusami i bakteriami nie zabieramy mu okazji do zbudowania naturalnej odporności? Czy nie czynimy i tak kruchej już istoty jeszcze mniej samodzielną?

Z drugiej strony, często w wyniku powikłań po przeziębieniu konieczne jest podanie antybiotyku. Czy to nie jest jeszcze gorsze? Antybiotyki przecież wyniszczają organizm, zwłaszcza dziecka. Do tego bakterie uodparniają się na antybiotyki i istnieje obawa, że pojawi się taki ich rodzaj, który będzie odporny na wszelkie leki.

Sama już nie wiem co robić. A Wy, szczepicie czy nie?



Czytaj dalej »

11 grudnia 2015

Schéin Krëschtdeeg!


Schéin Krëschtdeeg, czyli Wesołych Świąt po luksembursku.

Grudzień, to okres świątecznych przygotowań: pogoni za podarunkami dla najbliższych, wyboru najpiękniejszej choinki, która ozdobi dom, zaplanowania wigilijnych potraw. Po drodze nie można zapomnieć też o wyczyszczeniu butów na Mikołajki.

W Luksemburgu, tak jak w Niemczech czy we Francji podczas przedświątecznej gorączki koniecznością jest odwiedzenie Jarmarku Bożonarodzeniowego. Chodzi tu głównie o to, aby spotkać się z przyjaciółmi, zjeść coś pysznego i napić Glühwein (grzanego wina). Oprócz tego można przewieźć się na karuzeli, kupić jakiś drobiazg albo smakowity kąsek (np. ser, który leżakował 24, 36 lub 48 miesięcy - rewelacyjny). Zresztą zobaczcie sami :).










Jak się jest właścicielem choinki, to trzeba ją też ładnie ubrać. Pewnie, że można ozdoby kupić, ale jaką można mieć frajdę robiąc je samemu! Ja z córcią postanowiłyśmy spróbować swoich sił przy produkcji himmeli, czyli tradycyjnych fińskich cacek ze słomy. Finowie zaczęli w ten sposób ozdabiać swoje drzewka tuż po wojnie, kiedy to w biednym, wyniszczonym kraju brakowało wszystkiego. Tak właśnie próbowali nadać wyjątkowy charakter Bożemu Narodzeniu, jak co roku.

Okazuje się, jak to często bywa, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Nie jest to bowiem zajęcie bardzo skomplikowane, ale za to bardzo czasochłonne. Poza tym, pracując ze słomą trzeba być niesamowicie ostrożnym, żeby nie zniszczyć delikatnych słomkowych rurek.



W ramach Mikołajkowej niespodzianki Maciej zabrał Karolcię na przedstawienie zorganizowane przy współpracy z ambasadą polską w Luksemburgu pt. 'O Żabce, co nie została królewną'. Przyjechał teatr z Łodzi i podobno jego aktorzy bardzo dobrze się zaprezentowali. Trochę żałuję, że nie pomyślałam, żeby kupić bilety dla nas wszystkich. No cóż, może w przyszłym roku ... . Tutaj znajdziecie małą fotorelację z tego wydarzenia.


Imieniny Saint Nicolas, to w Luksemburgu wielkie wydarzenie. Jest to dzień bardziej wyczekiwany przez dzieci niż Boże Narodzenie. To właśnie 6. grudnia dostają oni dużo dużych prezentów.

Tradycją jest, że Biskup przybywa do luksemburskich miejscowości łodzią lub pociągiem. Towarzyszy mu zawsze czarnoskóry i ubrany na czarno mieszkaniec mokradeł nazywany Housécker czyli w dosłownym tłumaczeniu Ojciec Chłosta, który rozdaje niegrzecznym dzieciakom rózgi albo kawałki węgla (zwyczaj ten musiał przeniknąć do polskiej tradycji w trochę zniekształconej formie, bo ja pamiętam, że i nas straszono rózgą albo węglem zamiast prezentów). Inna wersja głosi, że ubrana na czarno postać, to  Schwaarze Péiter czyli Czarny Piotr - pomocnik Świętego Mikołaja, który zajmuje się rozdawaniem słodyczy, które ze sobą przywieźli.


Święta nie były by Świętami, gdyby zabrakło tradycyjnych pierniczków. Jak co roku, skorzystałam z tego wspaniałego przepisu. Sprawdził się on doskonale już w trzech różnych krajach, na dwóch kontynentach! Śmiało mogę powiedzieć, że jest niezawodny :). Oczywiście najwięcej zabawy było przy ich ozdabianiu i spożywaniu. Powiem Wam w sekrecie, że ja mam już pierniczków naprawdę dosyć! Przynajmniej na jakiś czas ;).







Czytaj dalej »

19 listopada 2015

Rozmowy z dzieckiem ...

No i mamy w domu pięciolatkę! W tym roku, z kilku powodów, postanowiliśmy nie organizować imprezy urodzinowej dla córci. Postaraliśmy się jednak, aby był to dla niej równie wyjątkowy dzień, jak w ubiegłych latach. Z samego rana zaśpiewaliśmy jej z mężem 'Sto lat'. Później, jeszcze w piżamie, córcia rozpakowała prezenty, które zostały nadesłane ze wszystkich stron i za które serdecznie dziękujemy.


Świeczkę na czekoladowym torciku zdmuchnęła zaś w towarzystwie koleżanek i kolegów z klasy. Dodatkową atrakcją było to, że mogła założyć do szkoły strój Elsy, z kultowego już filmu 'Kraina lodu'. Nawet nie podejrzewałam, że właśnie to okaże się przebojem dnia.



W związku ze wspomnianym powyżej świętem, chciałabym Wam dzisiaj zaserwować kilka scenek sytuacyjnych z Karolcią w roli głównej. Już kiedyś dałam Wam próbkę jej możliwości, z tekstem: 'Cały dom na mojej głowie' (klik). Stwierdziłam wtedy, że te nasze, jakże interesujące, dyskusje mogły by być świetną lekturą po latach. Postanowiłam spisać przynajmniej niektóre z nich. Poniżej jest kilka, które mnie albo rozbawiły (czasami do łez), albo zaskoczyły lub zadziwiły.

1. Pracusia
Pewnego dnia, po powrocie ze szkoły, proszę Karolcię:
- Córciu, proszę przebierz się w ubrania, które położyłam u Ciebie w pokoju.
- Ok - odpowiedziała i powoli, ze sporym ociąganiem, założyła ubrania, które jej przygotowałam.
Kiedy poszłam do pokoju, żeby sprawdzić, czy jest już gotowa, zobaczyłam, że getry, które zdjęła są na lewej stronie.
- Przewróć getry na prawą stronę - poprosiłam.
Na co Karolcia wyrzuciła ręce w górę, mówiąc:
- Ja, to jak ten Kopciuszek! Tyle rzeczy muszę robić ... .

2. Zosia samosia
Pewnego dnia nasza rozmowa zeszła na temat małżeństwa i wyboru partnera:
- ... więc jak już będziesz starsza to wybiorę jakiegoś fajnego chłopaka na Twojego męża - mówię.
- Nieeee, ja sama wybiorę sobie męża - odpowiada oburzona.
- Kochanie, mama przecież wie najlepiej co dla Ciebie dobre i wybierze dla Ciebie najlepszego męża.
- Ale Ty sama wybrałaś sobie tatę, prawda?
- Tak.
- I tata jest najlepszym mężem dla Ciebie, prawda?
- No, tak.
- No widzisz, to ja też znajdę sobie sama najlepszego męża!

3. Negocjatorka
Karolcia bawi się ze starszą od siebie o rok koleżanką i młodszym o rok kolegą. W pewnym momencie dzieciaki postanawiają bawić się w szkołę.
- Ja będę nauczycielką. - mówi córcia
- Ja chcę być nauczycielką! - woła Sienna
- Ja będę nauczycielką, bo jak się bawię z mamą, to zawsze jestem nauczycielką - argumentuje Karolina.
- Ale ja jestem najstarsza więc ja powinnam być nauczycielką - odpowiada Sienna.
Karolcia na chwilę zamilkła. Myśli intensywnie i wpada na genialny pomysł:
- To my będziemy nauczycielkami, a Noah będzie uczniem!
- OK - zgadza się Sienna.
Noah tylko kiwnął głową na znak zgody. Co miał innego zrobić?

4. Filozofka
Karolcia mówi rano do półprzytomnego Macieja:
- Tata, dobrze że mamy taki kształt nosa, prawda?
- Jaki? - pyta zaspany.
- No wiesz, dobrze że mamy trójkątne nosy, bo łatwiej je wydmuchać niż gdyby były okrągłe.

5. Mądrala
Któregoś dnia, po obiedzie, proszę Karolcię, żeby umyła rączki i buzię. Tylko niczego nie dotykaj po drodze (mam na myśli przede wszystkim ściany).
- Jeśli nie mam niczego dotykać, to jak mam dojść do łazienki?
- Czas najwyższy nauczyć się latać - pomyślałam ;).

6. Znawczyni sztuki
Któregoś dnia Karolcia patrzy na jeden z wiszących na ścianie obrazów i mówi:
- Ale ładny obraz. Kto go namalował?
- Babcia - odpowiadam.
- Bardzo ładny - stwierdza z powagą. - Babcia potrafi bardzo ładnie malować. Ta brzoza - jak żywa. Biało-czarny pień, zielone listki, żółty piasek. Wszystko tak, jak powinno być. - stwierdza z przekonaniem eksperta.

7. Pięciolatka
W dniu swoich piątych urodzin córcia podchodzi do mnie i po przymierzeniu się stwierdza, że dużo urosła.
- Ciekawa jestem jak to się stało, że tak urosłaś przez noc? - pytam.
- No jak to, JAK? Przecież dzisiaj mam już pięć lat!

Jakiś czas później pytam Karolcię czy poradzi sobie z plecakiem, do którego włożyłam 2 litry soku.
- Pewnie mama, przecież mam już pięć lat! - odpowiada.

A Wy robicie zapiski rozmów ze swoimi pociechami? Ja mam nadzieję, że w ten sposób uda mi się uwiecznić te chwile, które są tak ulotne niestety.


Czytaj dalej »

05 listopada 2015

Blaski i Cienie życia w Luksemburgu

źródło: http://www.italianways.com/
W końcu udało mi się zrobić ten wpis! Długo kazałam na niego czekać, ale nie było lekko. Ciągle coś ciekawego się działo, a od jakiegoś już czasu zmagamy się z przeziębieniem.

Dzisiaj zaprezentuję Wam listę rzeczy, które mi się w Luksemburgu podobają, i tych, do których jeszcze nie zdążyłam się przyzwyczaić. Jest to bardzo subiektywna lista i zapewne zmieni się po jakimś czasie. Za rok stworzę kolejną i zrobię porównanie z tym co zawarłam tutaj. Ciekawe jak się zmieni :).

 BLASKI

1. Krótkie dojazdy do pracy. Tutaj nawet mieszkając na drugim końcu miasta (albo sporo poza miastem), można w pół godziny dojechać do pracy. Byłoby to niewykonalne w miastach takich jak Toronto, Londyn czy Paryż.

2. Zróżnicowane ukształtowanie terenu, a co za tym idzie przepiękne widoki. Zawsze kiedy jestem w mieście i patrzę z góry na urocze stare miasto położone w dolinie rzeki Alzette przechodzą mi ciarki po plecach. Jadąc na zajęcia z francuskiego tylko wyczekuję momentu, kiedy znajdę się na moście Wielkiej Księżnej Charlotte (Grand Duchess Charlotte Bridge) i będę mogła podziwiać wspaniałe widoki (o ile mgła mi ich nie przysłoni ;))! Natomiast wyjazd poza miasto, zwłaszcza teraz na jesieni, zapiera dech w piersiach.

3. Bardzo dobre warunki finansowe. Nie jest tajemnicą, że Luksemburg jest oazą dobrych zarobków. Minimalna pensja tutaj to 1922,95 euro. Mimo iż i tutaj powoli zaciskają pasa, to i tak większości ludzi żyje się spokojnie i wygodnie.

4. Fajna pogoda. Jestem przekonana, że niektórych mógłby ten punkt oburzyć, bo nasłuchałam się, że pogoda w Księstwie jest zbliżona do tej wyspiarskiej. Jak na razie, informuję wszem i wobec, że żadnego podobieństwa nie widzę. Spędziłam w Irlandii 9 lat więc wiem co mówię ;)! Tegoroczne lato w Luksemburgu było piękne, słoneczne i gorące (podobno nie zawsze tak jest). Od jakiegoś już czasu mamy jesień i mimo, że pada od czasu do czasu to przynajmniej parasol się na coś przydaje ;).

5. Masa wszelkiego rodzaju imprez dla dzieci (i nie tylko). To jedna z przyczyn opóźnienia w publikacji tego wpisu ;). A to koncert klarnetowy, a to dzień rodzinny z wieloma atrakcjami w centrum sportowym 'Coque', a to pokaz kreskówek wschodnio-europejskich w ramach festiwalu CinEast (kilka fotek tutaj), a to filmy z Polski i innych krajów Europy centralnej i środkowej, a to pokazy Europejskiej Stacji Kosmicznej. A najfajniejsze jest to, że wejście na wszystkie te imprezy są darmowe :). Już 15. listopada wybieramy się natomiast na Festiwal Nauki (klik). Podobno ma być wiele ciekawych pokazów dla ludzi w każdym wieku.





Mogłabym tu zawrzeć jeszcze więcej punktów, ale o wielu wspomniałam już w poprzednich wpisach wiec nie będę się powtarzała.

Tak jak już kiedyś tu wspomniałam, po kilku przeprowadzkach wiem już, że nie ma idealnego miejsca na ziemi. Zawsze znajdzie się coś, co nie będzie nam odpowiadało, w mniejszym lub większym stopniu. Choć może dla niektórych to oczywiste, to dla mnie to było bardzo ważne odkrycie, bo zrozumiałam, że sekretem szczęśliwego życia jest umiejętność zaakceptowania tych mankamentów i minimalizowania ich wpływu na nasze życie oraz koncentracja na tym co jest dobre w danej sytuacji i co sprawia mi radość.

Poniżej znajdziecie kilka najważniejszych powodów do narzekań w Księstwie.

CIENIE

1. Bardzo wysokie koszty wynajmu i kupna mieszkania czy domu. Oni po prostu poszaleli tutaj. Jakiś czas temu widziałam ogłoszenie sprzedaży mieszkania dwupokojowego w mojej okolicy za bagatela 950 000 euro!

2. Drogi fryzjer. Może i banał, ale żeby mieć w Luksemburgu ładne, zadbane włosy i regularnie korzystać z usług fryzjerskich, trzeba się liczyć ze sporymi kosztami. I mam na myśli zdzierstwo! Męskie strzyżenie, to bagatela - jakieś 30 euro w promocji!

3. Pozamykane sklepy w niedzielę i stosunkowo wcześnie zamykane w tygodniu. Choć jest to uciążliwe dla ludzi, którzy przywykli do luksusu sklepów otwartych zawsze i wszędzie, to można się do tego przyzwyczaić. Jak się pomyśli dodatkowo o tym, że ludzie tam pracujący mają dzięki temu wolną niedzielę tak jak większość innych osób, to tym bardziej przestaje być to uciążliwe.

4. Niedostateczna znajomość angielskiego wśród lokalnej ludności (tudzież brak znajomości języków lokalnych przeze mnie ;)). Z tego, to akurat powinnam się cieszyć, bo mam bardzo dobrą motywację i warunki do tego żeby się uczyć francuskiego - języka, który od zawsze chciałam znać. Nie należy jednak do przyjemności patrzenie na panią przy kasie w sklepie, jak przysłowiowy wół na malowane wrota, nie mając pojęcia o co jej chodzi ... .

5. Nie ma polskiego sklepu. Nie ma dramatu, bo niektóre polskie produkty można kupić w lokalnych supermarketach. Poza tym, zawsze można zapakować zapasy do auta i przywieźć je z Polski. Miło byłoby jednak mieć możliwość obkupienia się w rodzime specjały wtedy, kiedy jest akurat potrzeba, tak jak to było w Dublinie czy Toronto. Podobno jest jakiś polski sklep we Francji, około 30 min stąd, ale jeszcze tam nie zdążyliśmy dotrzeć.

I do tej listy mogłabym pewnie dorzucić jeszcze kilka punktów, ale tak jak wcześniej wspomniałam, po co koncentrować się na tym co negatywne. Szkoda na o czasu ;).


Always look on the bright side of life :).

Czytaj dalej »

15 października 2015

Love or Hate?

Ostatnio w grupie 'fejsbukowej' Polek w Luksemburgu, do której zapisałam się zaraz po przyjeździe tutaj, wywiązała się ciekawa dyskusja. Otóż, dziewczyny, które w Luksemburgu nie potrafią albo nie potrafiły się znaleźć polemizowały z tymi, które w Luksemburgu są zakochane (nie jestem pewna czy to nie jest zbyt silne określenie). Oczywiście odezwało się również kilka osób takich 'po środku' - lubiły albo nie, ale potrafiły zaakceptować kraj, w którym przyszło im mieszkać.

Czytając wypowiedzi koleżanek, ich wątpliwości i powody do niezadowolenia zaczęłam sama intensywnie analizować swoje odczucia względem wspomnianych niedogodności. Oto one:

1. Miasto jest za małe. Nie dla mnie. Ja jestem zachwycona, że już po niespełna 7. miesiącach czuję się tu jak u siebie ;). Nie znam miasta na wylot. Do wielu dzielnic nawet jeszcze nie dotarłam, ale już orientuję się co i gdzie mogę znaleźć. Ja nazywam Luksemburg 'miastem do ogarnięcia' ;). Kto wie, może za rok, dwa czy trzy stwierdzę, że jednak jest za małe i dołączę do grona niezadowolonych. Na chwilę obecną jest jednak dobrze :).
Poza tym trzeba pamiętać, że z Luksemburga jest rzut beretem do Niemiec, Belgii czy Francji. Jak już poznamy dobrze luksemburskie zakątki to pewnie zaczniemy wypuszczać się dalej.

2. Nuda - tu nic się nie dzieje. Tego akurat nie potrafię zrozumieć. W moim odczuciu tutaj ciągle coś się dzieje. A to 'Lato w mieście' z różnymi atrakcjami, a to Schueberfouer, a to CinEast, a to gminy organizują jakieś festyny i festiwale. Nie wspomnę już o kinie, filharmonii czy muzeach no i pięknych parkach. Na początek listopada jest już zaplanowane spotkanie Polek, a 21 listopada chciałabym się wybrać na hinduski festiwal Deewali. Jak już będziemy szczęśliwymi posiadaczami samochodu to pojedziemy na zbieranie jabłek, grzybów, na święto orzecha do Vianden. Latem można się wybrać na odkryte baseny w wielu lokalizacjach. Wszystko w zasięgu ręki.

3. Jak już się coś dzieje, to trzeba się doszukiwać informacji na ten temat samemu. Ja, odkąd pamiętam, zawsze musiałam sama szukać informacji na temat imprez okolicznościowych. Ani w Irlandii, ani w Kanadzie nie dostawaliśmy specjalnych informacji o wydarzeniach w okolicy. Jak mieliśmy ochotę pojechać na przed-Wielkanocne szukanie pisanek, to sama grzebałam w internecie szukając informacji o tym, gdzie można by się wybrać. Tak samo było z wyprawą na farmę po dynię na Halloween. Teraz jest podobnie, choć trudniej, bo nie znam tutejszych języków urzędowych (jeszcze ;)).
Dzięki takim źródłom jak Luxembourg Wort, City Savvy Luxembourg, czy też AngloInfo, jestem w stanie całkiem dobrze zapełnić nasz kalendarz. Atrakcji dla córci szukam zaś głównie na What's on for Kids

4. Kluby nocne, gdzie krzywo patrzą na laski bez szpilek i w jeansach. Nie wiem, nie mam doświadczeń w tym obszarze i chyba ;) ten etap jest już za mną. Niemniej, gdybym jeszcze do takich przybytków zaglądała, na pewno mocno by mnie to drażniło.

5. Restauracje otwarte tylko w porze obiadowej (12-14) i później wieczorem (18-23). Trudno mi się do tego jednoznacznie ustosunkować, bo niezbyt często wychodzimy na obiady poza domem. Jak już jednak wybraliśmy się na miasto, to zawsze jedliśmy o tej porze, o której akurat mieliśmy ochotę. Szczerze mówiąc, to nawet nie zauważyłam, że restauracje nie są otwarte przez cały dzień. Może dlatego, że zawsze były to wyjścia w weekend, a w weekendy więcej miejsc otwartych jest od rana do wieczora, a może dlatego, że obiady jadamy w porze lunchowej, tak koło 13.,? W każdym bądź razie jak do tej pory mi to nie przeszkadzało. 

Nie jest to kompletna lista punktów, a tylko te które zapamiętałam. Próbując ustosunkować się do przytoczonych wyżej wypowiedzi, zaczęłam zastanawiać się nad tym, co ja w Luksemburgu lubię, a co jest mi trudno zaakceptować, albo czego mi brakuje. I tak powstała lista 'Blaski i Cienie Luksemburga'. Pojawi się ona jednak w kolejnym wpisie, bo już czuję jak zaczynacie przysypiać nad moimi wypocinami ;).


Czytaj dalej »

12 października 2015

Wielkie małe sukcesy!


Dzisiaj czuję się jak dziecko na powyższym obrazku i nie mogłam się z Wami tym nie podzielić! Pewnie stwierdzicie, że postradałam zmysły, kiedy dowiecie się o co chodzi. Mimo to piszę, bo jestem z siebie niezmiernie DUMNA :D.

A więc o co chodzi?

Dzisiaj, jak co tydzień w poniedziałek, miałam kolejne zajęcia z francuskiego (o rozpoczęciu zajęć wspomniałam w poprzednim wpisie). Lekcje koncentrują się na razie głównie wokół przedstawiania siebie i poznawania podstawowych słów francuskich. Jest ok, ale trochę brakuje mi jakiejś listy słówek pytających, czasowników regularnych czy czegoś innego w tym stylu (musicie wiedzieć, że kocham wszelkie tabelki, listy czy podsumowania). W każdym bądź razie, po powtórzeniu (po raz kolejny) tego co przerobiliśmy do tej pory, Pani poprosiła o otwarcie książek. Na co ja:

- Quelle page [kel paż]? - pytam

czyli

- Która strona?

Pani spojrzała na mnie z nieskrywanym zachwytem:

- Page huit. [paż łit] - odpowiedziała

czyli

- Strona ósma.

tylko tyle?!, zapytacie. Otóż dla mnie to tyle. Musicie bowiem wiedzieć, że pytanie to nie zostało nam wcześniej przedstawione i było w 100% mojego autorstwa ;).

To jeszcze nie wszystko. Ośmielona sytuacja w klasie, postanowiłam dzisiaj nie kupować salami z działu z pakowanymi wędlinami, jak to miałam w zwyczaju do tej pory (no bo jak dogadać się z mówiąca wyłącznie po francusku ekspedientką?), a podejść do  stoiska z wędlinami. I wiecie co? Udało się! Pani mnie zrozumiała, a ja ją! Tym sposobem, po krótkiej wymianie zdań:

- Je vais prendre cents grammes salami au poivre et cents grammes salami au parmesan.
- C'est tout?
- Oui, voilà tout.

wyszłam ze sklepu z 200g salami!


Czytaj dalej »