06 czerwca 2014

Kubańskie wspomnienia


Wreszcie uporałam się z praniem, prasowaniem i doprowadzaniem domu do porządku. Teraz siedzę sobie z lampką dobrego wina i słuchając dźwięków kubańskiej salsy wspominam tydzień wypoczynku i relaksu. Tego wyjazdu, w odróżnieniu od wielu innych, nie planowaliśmy zbyt długo. Była to szybka i spontaniczna decyzja. Ponieważ była to nasza pierwsza wizyta na Kubie, to chcieliśmy pojechać do miejsca, z którego łatwo nam będzie odwiedzić jego stolicę - Hawanę. Urlop postanowiliśmy więc spędzić w kurorcie Sol Palmeras, w Varadero.

Kuba to biedny kraj i jadąc tam nie spodziewaliśmy się przepychu i luksusów ani wspaniałego jedzenia. Może właśnie takie podejście sprawiło, że zostaliśmy raczej mile zaskoczeni. Pokój okazał się przestronny, komfortowy i wyposażony we wszystkie niezbędne sprzęty. Pani sprzątająca nasz pokój co dziennie wyczarowywała wspaniałe figury z koca i ręczników. Podejrzewam, co prawda, że napiwki które jej zostawialiśmy znacznie ją zachęciły do dodatkowego wysiłku ;).





Jedzenie nie było fantastyczne, ale każde z nas zawsze potrafiło znaleźć dla siebie jakąś ciekawą opcję. Karolcia zajadała się serowymi krokietami i tortellini, Maciej nie żałował sobie jajecznicy z wieloma dodatkami, a ja próbowałam zupek, jakie nam serwowano. Poza bufetem ośrodka, udało się nam biesiadować w kilku restauracjach tematycznych (meksykańskiej, włoskiej i chińskiej). Obiady były całkiem smaczne, ale obsługa pozostawiała dużo do życzenia. Szczerze mówiąc, nie za bardzo się nami interesowano. Za to barmani okazywali nam odpowiednie zainteresowanie i nie żałowali rumu w coraz to nowych drinkach, które nam serwowali ;).

Na szczęście nie za dużo czasu spędzaliśmy w restauracjach, pokoju hotelowym czy nawet barach ;). Chcieliśmy maksymalnie wykorzystać uroki miejsca, w którym się znaleźliśmy. Maj to bardzo dobry czas na odwiedzenie Kuby. Jest już wystarczająco ciepło, a sezon deszczowy jeszcze się nie rozpoczął. Poza tym wiosna to piękna pora roku, również w tym karaibskim kraju. Na terenie kurortu mogliśmy zobaczyć różne gatunki drzew. Wiele z nich pięknie kwitło, a część już obrodziła w owoce. Nieodłącznym elementem pejzażu kraju tropikalnego są oczywiście palmy. Choć widziałam je już niejednokrotnie, to ciągle ciężko mi zaakceptować fakt, że są one tu tak pospolite jak w Polsce brzoza czy świerk. Co więcej, okazuje się, że na Kubie drzewa mango są tak popularne, jak w polskich sadach jabłonie czy grusze. Wiecie jak wyglądają? Spójrzcie poniżej.





Basen też nam się spodobał, mimo że spadające z drzew liście trochę go zanieczyszczały. Karolinie spodobał się, bo nie było w nim fal i mogła brykać do woli, mi bo był bardzo płytki i nie musiałam się obawiać, że stracę grunt pod stopami, a Maciejowi bo na jego środku stał bar 'El Mojito', który otwierali już o 10. rano. Dla każdego coś dobrego ;).




Najpiękniejsze było jednak wybrzeże. Przepiękna, czysta i piaszczysta plaża i błękitno-zielony ocean, który przez większość naszego pobytu był bardzo spokojny. Zielona flaga powiewała co dzień oznajmiając, że chętni mogą zażywać kąpieli do woli. Dzięki temu zaś, że było płytko, nawet Ci, którzy nie potrafili pływać mogli brodzić w Atlantyku i rozkoszować się urokami tego fantastycznego miejsca.





Nasze spotkanie z Kubą nie ograniczyło się oczywiście do granic kurortu. Nie byłabym chyba sobą, gdybym wytrzymała 7 dni na plaży (choć muszę przyznać, że takie nic nie robienie przychodzi mi z coraz większą łatwością ;)). Jeden dzień spędziliśmy w Hawanie, a jeden na katamaranie (ale mi się zrymowało ładnie), ale o tym to już w kolejnym wpisie.

A na koniec tak dla wprawienia Was w dobry nastrój słynna kubańska grupa Los Van Van.


Odtwórz w YouTube


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz