29 lutego 2016

Nauka wcale nie musi być nudna


Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić kilkoma pomysłami na to jak zaciekawić Wasze szkraby eksperymentami fizyczno-chemicznymi. Nie będę udawała, że sama je wymyśliłam, o nie. Chemia nie była jednym z moich ulubionych przedmiotów, fizyka z resztą też nie.
Tym, co natchnęło mnie do zainteresowania się tematem, był zestaw chemika, który wypatrzyłam będąc jeszcze w Kanadzie, w gazetce pewnego wydawnictwa, które współpracowało z tamtejszą szkołą. Był to zestaw do domowych projektów chemicznych, w który stwierdziłam, warto by się zaopatrzyć. Co prawda, na początku musieliśmy go odłożyć na półkę, bo córcia nie wydawała się być zainteresowana, to jednak przyszedł taki moment (ku uciesze Macieja), kiedy Karolcia była już gotowa :).


1. Hodowla pleśni

Nie trudno odgadnąć o co chodzi w tym eksperymencie, prawda? Otóż, połóżcie kilka kawałków jedzenia (najlepiej, żeby były one różnej wilgotności - może być np. owoc, ser, chleb, wędlina) na mały podstawek (można wykorzystać np. nakrętkę od słoika). Odstawcie go i po kilku dniach zajrzyjcie, żeby zobaczyć co się dzieje.

2. Eksperymentujemy z bańkami mydlanymi

Do dosyć dużego naczynia (może być blaszka do pieczenia) wlejcie wodę (tak żeby dobrze zakryła dno), dolejcie trochę płynu do mycia naczyń i przez słomkę zróbcie mnóstwo baniek mydlanych. Następnie poproście pociechę, żeby spróbowała dotknąć baniek suchym palcem. Zauważycie, że bańki pękają. Teraz zwilżcie palce wodą i zobaczcie co się stanie po dotknięciu - palec przechodzi przez ściankę bańki, a ta nie pęka.




3. Domowy wulkan

To kolejny bardzo prosty eksperyment, z produktów które z pewnością znajdziecie w szafie. Potrzebna będzie blaszka do pieczenia albo miska, ocet, soda oczyszczona, wysokie i wąskie naczynie (można wykorzystać mała butelkę po wodzie, po uprzednim odcięciu jej zwężenia) i opcjonalnie pipeta. Naczynie wstawcie do miski lub blaszki, sodę (ok. 50 ml) wsypcie do naczynia i polejcie octem. Początkowo możecie dodać kilka kropel za pomocą pipety i stopniowo zwiększać jego ilość. Im więcej octu, tym bardziej spektakularny będzie wulkan :). Żeby było bardziej kolorowo, to do octu możecie dodać kilka kropel barwnika spożywczego.

4. Sztuka na mleku

Eksperyment, który z pewnością podekscytuje maluchy, a który i Wam przysporzy miłych wrażeń. Otóż, na płaski, podłużny półmisek wlewamy trochę mleka, tak żeby zakryło dno. Na mleko puszczamy kilka kropel różnych kolorów barwników spożywczych, tak żeby się nie łączyły. Zwróćcie uwagę dziecka na to, że kolory nie mieszają się automatycznie z mlekiem, tak jak by to miało miejsce w przypadku dodania ich do wody. Następnie na pałeczkę do uszu lub wykałaczkę nabierzcie odrobinę płynu do naczyń i włóżcie ją w środek kolorowej kropelki unoszącej się na mleku. Zobaczcie co się dzieje. Proces powtórzcie z pozostałymi plamkami.
UWAGA: Dla uniknięcia zniszczeń, przed rozpoczęciem nakryjcie czymś stół.







5. Ruchome piaski

Wykorzystując odrobinę skrobi kukurydzianej lub ziemniaczanej i wody można dziecku pokazać jak działają ruchome piaski. Do miski wsypujemy szklankę skrobi i stopniowo dolewamy wody, tak żeby masa miała konsystencję miodu. Możemy też dodać odrobinę barwnika. Teraz dopiero zaczyna się zabawa. Włóżcie dłonie do miski i poruszajcie palcami raz wolno, raz szybko. Zauważycie, że im szybciej machacie palcami, tym jest to trudniejsze. Wrzućcie jakiś plastikowy przedmiot i spróbujcie go wyciągnąć. Nie będzie łatwo. Możecie też spróbować zrobić kulkę w dłoniach, tak jak z plasteliny. Udało Wam się?

6. Tańczące rodzynki

Do jednej szklanki wlejcie gazowaną wodę, do drugiej zwykłą wodę. Do jednej i drugiej wrzućcie po kilka rodzynek. Widzicie różnicę? Możecie też spróbować z innymi przedmiotami. Czy wszystkie zachowują się tak samo?


Sami widzicie, że wszystkie te eksperymenty można wykonać w domu, ze składników, które znajdziecie w swoich szafach. Nie tłumaczymy na tym etapie rekcji chemicznych czy procesów fizycznych, które zachodzą przy ich wykonywaniu. Ważne jest, że dziecko dobrze się bawi, a na hasło 'eksperymenty naukowe' jest całe podekscytowane.

A Wy macie jakieś ciekawe pomysły na tego typu zabawę w domu? Jeśli tak, to podzielcie się. Chętnie spróbuję, bo ja już złapałam bakcyla ;).

Nauka wcale nie musi być nudna :).


Czytaj dalej »

15 lutego 2016

Zagłębie Ruhry to nie tylko przemysł ciężki


Ponieważ w zeszłym tygodniu Karolcia miała tydzień ferii z okazji karnawału postanowiliśmy wyrwać się z Luksa na kilka dni. Początkowo miało to być kilka dni na nartach we Francji. Kiedy jednak zobaczyliśmy, że prognoza pogody nie jest zbyt dobra na ten okres, szybko zmieniliśmy plany i postanowiliśmy pojechać do miejsca, w którym śnieg będzie gwarantowany, a więc na kryty stok. Zdecydowaliśmy się na szusowanie w Bottrop, który jest podobno najdłuższym stokiem na świecie, ale co ważniejsze, jest przyjazny dla rodzin.

Był to nasz pierwszy raz na krytym stoku i muszę przyznać, że mam mieszane uczucia. Jazda na nartach była przyjemna i fajnie było znów poczuć ucisk tych niewygodnych butów na goleniach i wiatr we włosach. Jednak czegoś brakowało. Najbardziej chyba pięknych widoków ze szczytu, ale też możliwości zmiany stoku, odkrycia kolejnej ścieżki i jej oswojenia. Tego dreszczyku emocji, który towarzyszy przy pierwszym zjeździe, kiedy nie wiesz co się kryje za zakrętem albo kolejnym pagórkiem. Chyba jedynym miejscem, w którym nie dało się odczuć różnicy była restauracja ;).

A jakie wrażenie zrobił na mnie ośrodek? Przede wszystkim, nie spodziewałam się tam aż takich tłumów! Pierwszego dnia nie byliśmy pewni czy uda nam się wejść, bo nie zrobiliśmy rezerwacji online. Następnego dnia byliśmy już o tyle mądrzejsi i pojechaliśmy z biletem w dłoni :). Wypożyczanie sprzętu szło całkiem sprawnie, nawet przy tak dużych liczbach zainteresowanych. Nawet na stoku nie dało się odczuć, że jest aż tylu ludzi. Jedynie przy wyciągu robiły się tłoki, zwłaszcza w godzinach popołudniowych. Wyciąg ogólnie był największym mankamentem tego miejsca. Był bardzo wolny i często się zatrzymywał. Aczkolwiek dla rodzin z dziećmi, które są zbyt małe na korzystanie z wyciągów orczykowych, a które często na niskich stokach się pojawiają, było to rozwiązanie idealne. Podsumowując jest to całkiem dobrze zorganizowany ośrodek i do tego w przystępnych cenach (za dzień zjeżdżania dla rodziny 2+1, wynajem sprzętu i wyżywienie bez ograniczeń przez cały dzień zapłaciliśmy około 100 euro).

Fragment stoku.

Wyciąg (najbardziej nudna i brzydka cześć w ośrodku).

Aczkolwiek próbowali ją troch podrasować ;).


Restauracja ...

i jadłodajnia.


Nasza narciarka. Drugiego dnia skręcała już w tym miejscu równolegle, nie na pizzę :D.


Korzystając z okazji, że już jesteśmy w tamtej okolicy, postanowiliśmy wybrać się również do Legolandu, akwarium See Life i do parku wodnego AQUApark.







Kino 4D było chyba największą atrakcją w Legolandzie - przynajmniej dla mnie. Karolci przypadł również do gustu plac zabaw (surprise, surprise ... ;) )



 A tu już fotka z akwarium :).


To była bardzo udana wyprawa - polecam :D!

Czytaj dalej »

02 lutego 2016

Nie taki luty straszny

http://dhg-meersburg.de/

Luty mimo, że czasami bardzo mroźny, a czasami szary, bury i ponury, ma też wiele do zaoferowania. Już nasi przodkowie, mieli widocznie nieodpartą potrzebę umilenia sobie oczekiwania na wiosnę, a z nią cieplejsze i bardziej słoneczne dni. Podejrzewam, że dlatego powstała tradycja karnawału, czy Walentynek. Na luty przypada też tłusty czwartek (nie zapomnijcie, że to już jutro!), no i śledzik (wtorek 09.02). W Irlandii zamiast śledzika, we wtorek poprzedzający Środę Popielcową, wszyscy zajadali się dużymi ilościami naleśników. Był to tzw. pancake Tuesday.

Luksemburskie tradycje są trochę inne, ale nie mniej interesujące.
2. lutego można natknąć się na grupki dzieci wędrujące od domu do domu, podśpiewujące tradycyjną piosenkę Léiwer Härgottsblieschen i zbierające, do zrobionych przez siebie lampionów, słodycze. My w tym roku niestety nie uczestniczyliśmy w tej tradycji, bo trochę za późno się o niej dowiedzieliśmy, ale w przyszłym roku postaramy się zorganizować grupę dzieciaków i zrobić obchód po okolicy.
Tak wyglądał Karolci lampion.



Podobno Liichtmëssdag, bo tak nazywa się ten dzień, ma celtyckie korzenie i początkowo obchodzono je pierwszego, a nie drugiego lutego. Wówczas, niosący pochodnie rolnicy, szli z procesją na pola, modląc się do Świętej Brygidy - bogini urodzaju, o obfite zbiory. Później zbiegło się to w czasie z chrześcijańskim świętem Ofiarowania Pańskiego w świątyni (znanym w Polsce również pod nazwą Święta Matki Bożej Gromnicznej).


Chcesz posłuchać Léiwer Härgottsblieschen kliknij tutaj.

W drugim tygodniu lutego rozpoczyna się luksemburski karnawał (Fuesend). Trwa on aż do początku marca. W tym czasie, w całym Księstwie, odbywa się wiele balów kostiumowych (Fuesbaler) i pochodów wzdłuż ulic miast (Kavalkaden). Podobno niektóre z nich przyciągają tłumy ludzi, którzy przyłączają się do karnawałowego szaleństwa. Już się nie mogę doczekać!

W Środę Popielcową, w jednym z miasteczek przy granicy niemieckiej, Remich, istnieje tradycja palenia zrobionej ze słomy kukły (Stréimännchen). W ten sposób luksemburczycy wyganiają Panią Zimę ze swoich terenów. Maszerująca uliczkami miasta parada kieruje się w stronę rzeki Moselle, gdzie słomiana figura mężczyzny (a w latach przestępnych kobiety) zostaje uroczyście podpalona i wrzucona z mostu do wody. W Polsce, nieco później, bo w pierwszy dzień wiosny, robimy niemalże to samo z naszą Marzanną ;).

www.wort.lu
www.wort.lu

Następnie, w pierwszą niedzielę postu, odbywa się w całym Księstwie tzw. Buergbrennen, czyli tradycyjne palenie olbrzymich struktur w kształcie krzyża (Buerg). Najczęściej zbudowane są one z suchych choinek ofiarowanych przez mieszkańców gminy oraz lokalne firmy. Podpalenie Buerg'a jest niezłą frajdą i dla małych i dla dużych. Jest to też okazja, żeby przy grzańcu i kiełbasce z grilla, miło spędzić czas ze znajomymi i wspólnie wyczekiwać nadejścia wiosny.

www.expatica.com


Czytaj dalej »

26 stycznia 2016

Czy decydować się na igłę.

Zdjęcie z Wikipedii

Powoli kuruję się z załapanej od Karolci choroby. Nie jest już źle, ale było całkiem kiepsko. Po kolejnej w tym sezonie infekcji zaczynam się poważnie zastanawiać, czy w przyszłym roku nie zdecydować się na szczepienie przeciwko grypie. Myśli takie nachodzą mnie zwłaszcza wtedy, kiedy widzę dzieciaki sąsiadów (szczepione co roku od kilku już lat) biegające na krótki rękaw i w skarpetkach po śniegu, a których żadne choróbska się nie imają!

Po chwili namysłu wracają jednak wszystkie wątpliwości. Wyczytałam bowiem, że jak się raz taką szczepionkę poda, to trzeba kontynuować już co roku. A co jeśli jej zabraknie, albo z jakichkolwiek innych powodów nie będziemy mogli córci zaszczepić. Poza tym, zastanawiam się, jaki to może mieć wpływ na naturalną odporność dorosłego już człowieka. 
To normalne, że dzieci więcej chorują. Dzięki temu młody organizm buduje swoją odporność na dalsze, dorosłe lata. Czy pozbawiając dziecko możliwości powalczenia z atakującymi je wirusami i bakteriami nie zabieramy mu okazji do zbudowania naturalnej odporności? Czy nie czynimy i tak kruchej już istoty jeszcze mniej samodzielną?

Z drugiej strony, często w wyniku powikłań po przeziębieniu konieczne jest podanie antybiotyku. Czy to nie jest jeszcze gorsze? Antybiotyki przecież wyniszczają organizm, zwłaszcza dziecka. Do tego bakterie uodparniają się na antybiotyki i istnieje obawa, że pojawi się taki ich rodzaj, który będzie odporny na wszelkie leki.

Sama już nie wiem co robić. A Wy, szczepicie czy nie?



Czytaj dalej »

11 grudnia 2015

Schéin Krëschtdeeg!


Schéin Krëschtdeeg, czyli Wesołych Świąt po luksembursku.

Grudzień, to okres świątecznych przygotowań: pogoni za podarunkami dla najbliższych, wyboru najpiękniejszej choinki, która ozdobi dom, zaplanowania wigilijnych potraw. Po drodze nie można zapomnieć też o wyczyszczeniu butów na Mikołajki.

W Luksemburgu, tak jak w Niemczech czy we Francji podczas przedświątecznej gorączki koniecznością jest odwiedzenie Jarmarku Bożonarodzeniowego. Chodzi tu głównie o to, aby spotkać się z przyjaciółmi, zjeść coś pysznego i napić Glühwein (grzanego wina). Oprócz tego można przewieźć się na karuzeli, kupić jakiś drobiazg albo smakowity kąsek (np. ser, który leżakował 24, 36 lub 48 miesięcy - rewelacyjny). Zresztą zobaczcie sami :).










Jak się jest właścicielem choinki, to trzeba ją też ładnie ubrać. Pewnie, że można ozdoby kupić, ale jaką można mieć frajdę robiąc je samemu! Ja z córcią postanowiłyśmy spróbować swoich sił przy produkcji himmeli, czyli tradycyjnych fińskich cacek ze słomy. Finowie zaczęli w ten sposób ozdabiać swoje drzewka tuż po wojnie, kiedy to w biednym, wyniszczonym kraju brakowało wszystkiego. Tak właśnie próbowali nadać wyjątkowy charakter Bożemu Narodzeniu, jak co roku.

Okazuje się, jak to często bywa, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Nie jest to bowiem zajęcie bardzo skomplikowane, ale za to bardzo czasochłonne. Poza tym, pracując ze słomą trzeba być niesamowicie ostrożnym, żeby nie zniszczyć delikatnych słomkowych rurek.



W ramach Mikołajkowej niespodzianki Maciej zabrał Karolcię na przedstawienie zorganizowane przy współpracy z ambasadą polską w Luksemburgu pt. 'O Żabce, co nie została królewną'. Przyjechał teatr z Łodzi i podobno jego aktorzy bardzo dobrze się zaprezentowali. Trochę żałuję, że nie pomyślałam, żeby kupić bilety dla nas wszystkich. No cóż, może w przyszłym roku ... . Tutaj znajdziecie małą fotorelację z tego wydarzenia.


Imieniny Saint Nicolas, to w Luksemburgu wielkie wydarzenie. Jest to dzień bardziej wyczekiwany przez dzieci niż Boże Narodzenie. To właśnie 6. grudnia dostają oni dużo dużych prezentów.

Tradycją jest, że Biskup przybywa do luksemburskich miejscowości łodzią lub pociągiem. Towarzyszy mu zawsze czarnoskóry i ubrany na czarno mieszkaniec mokradeł nazywany Housécker czyli w dosłownym tłumaczeniu Ojciec Chłosta, który rozdaje niegrzecznym dzieciakom rózgi albo kawałki węgla (zwyczaj ten musiał przeniknąć do polskiej tradycji w trochę zniekształconej formie, bo ja pamiętam, że i nas straszono rózgą albo węglem zamiast prezentów). Inna wersja głosi, że ubrana na czarno postać, to  Schwaarze Péiter czyli Czarny Piotr - pomocnik Świętego Mikołaja, który zajmuje się rozdawaniem słodyczy, które ze sobą przywieźli.


Święta nie były by Świętami, gdyby zabrakło tradycyjnych pierniczków. Jak co roku, skorzystałam z tego wspaniałego przepisu. Sprawdził się on doskonale już w trzech różnych krajach, na dwóch kontynentach! Śmiało mogę powiedzieć, że jest niezawodny :). Oczywiście najwięcej zabawy było przy ich ozdabianiu i spożywaniu. Powiem Wam w sekrecie, że ja mam już pierniczków naprawdę dosyć! Przynajmniej na jakiś czas ;).







Czytaj dalej »