15 stycznia 2015

Trzy powody - trzy sposoby


Każdy rodzic na emigracji, w pewnym momencie, staje przed problemem dwu- (albo nawet wielo-) języczności swoich pociech. Niektórzy rezygnują z uczenia dzieci swojego języka ojczystego, innym wystarcza to, że dobrze mówią w ich języku, a jeszcze inni chcą, żeby znały język(i) rodziców (bądź też jednego z nich), tak dobrze, jak język kraju, w którym mieszkają.

Ja zdecydowanie należę do tej trzeciej grupy. Bardzo zależy mi na tym, żeby Karolina znała język polski tak dobrze, albo przynajmniej prawie tak dobrze, jak angielski. Wyjaśnię tylko, że wcale nie kieruje mną jakiś niezdrowy patriotyzm. Zdaję też sobie sprawę z tego, że  (nie oszukujmy się) polski prawdopodobnie nie przyda jej się w życiu do niczego. Dlaczego więc chcę tak męczyć dziecko? Odpowiedzi jest kilka. Po pierwsze, chce, żeby potrafiła się porozumieć z tą częścią rodziny, która angielskiego nie zna. Po drugie wierzę, że nauka jednego języka ułatwia w przyswajaniu kolejnych. Po trzecie, chyba najważniejsze, wierzę, że równoległa nauka kilku języków pomaga w rozwoju dziecka na wielu płaszczyznach, także emocjonalnej i społecznej.

Co robię, żeby pomóc córce jak najlepiej opanować język, z którym nie ma kontaktu poza domem? Jak na razie mam trzy sposoby.

Pierwszy, to zasada, że w domu mówimy po polsku. My staramy się jak najmniej wtrącać angielskich słówek w naszych wypowiedziach i tego też oczekujemy od naszej córki. Jak na razie działa. Zobaczymy jak to będzie wyglądało, kiedy już córcia nam podrośnie.

Drugi sposób, to nauka czytania po polsku. Zaczęłyśmy niedawno i muszę przyznać, że pewnie sama bym na to nie wpadła. W pewien sposób, to Karolci szkoła wywarła na mnie presję. Kiedy bowiem córcia zaczęła przynosić książeczki do nauki angielskiego, ja, w obawie, że polski zostanie w tyle, w te pędy chwyciłam za elementarz 'Czytamy metodą sylabową'. Przerobiłyśmy go już troszkę i stwierdzam, że bardzo się sprawdza. Córcia coraz sprawniej składa litery, i o ile do płynnego czytania jeszcze trochę, to już widzę cel w zasięgu ręki :).

Okładka książki

Kilka początkowych czytanek.



Tutaj już nieco trudniejsze czytadło.


Na końcu książki jest jeszcze sporo opowiadań napisanych metodą sylabową, żeby można było poćwiczyć.

Trzeci sposób na ćwiczenie języka polskiego, to nauka pisania. Nie takiego pisania na serio, ale przez zabawę. Zabawa powstała krótko po urodzinach córci i jej autorem jest mój mąż (sam nie podejrzewał, że może być tak kreatywny;)). Polega ona na tym, że doktor Karolina, zapisuje w swoim notatniku lekarza, który dostała w prezencie urodzinowym, kto i na co choruje. Początkowo wszystkie słowa musieliśmy jej literować, ale już coraz częściej sama rozbiera słowa na literki i jest z siebie niezmiernie dumna, gdy jej się udaje :). My z resztą też!


Pewnie, wraz z upływem czasu, będziemy musieli wymyślać coraz to bardziej wyszukanych metod ćwiczenia języka, ale jak na razie to nam wystarcza.


2 komentarze: