07 lipca 2015

Mała Szwajcaria

Kto śledzi 'Moje Emigracje' na Facebook'u już wie, że ostatni weekend spędziliśmy na łonie natury. Był to bardzo spontaniczny, niskobudżetowy i całkiem udany wypad za miasto.

Zmęczona do granic możliwości upałem, który rozpanoszył się w Luksemburgu jakieś dwa tygodnie temu stwierdziłam, że miło byłoby na weekend pojechać gdzieś nad wodę, żeby nie dusić się w mieście. Po wrzuceniu hasła 'plaża w Luksemburgu' Google podrzuciły mi adres 'Camping Plage' w Beaufort. Okazało się, że plaży tam nie ma, ale jest za to duży basen, domki do wynajęcia, pola kempingowe i namiotowe, jakiś zamek czy dwa oraz sporo, rożnej trudności, szlaków. Najbardziej podekscytowała mnie (tak jak i Karolcię, Macieja może troszkę mniej ;)) możliwość przenocowania w tipi, a nawet wiosce indiańskiej. Szybko zarezerwowałam pobyt w Małej Szwajcarii (Little Switzerland) i w sobotę rano ruszyliśmy na spotkanie z naturą :).

Ponieważ nie dorobiliśmy się jeszcze auta, do Beaufort pojechaliśmy autobusem, numer 107. Cała podróż z Bertrange zajęła nam około półtorej godziny i kosztowała 2 euro (4 euro w  obie strony)! Ja musiałam zapłacić za przejazd, ponieważ mój bilet miesięczny obejmuje tylko granice miasta Luksemburg (koszt 25 euro na miesiąc). Maciej wykorzystał swoją M kartę, która jest ważna w całym księstwie (koszt 50 euro miesięcznie). Córcia zaś, jak wszystkie dzieci do 12 roku życia w Luksemburgu, jechała za darmo. Trzeba przyznać, że komunikacja miejska jest tu w całkiem przystępnych cenach i w miarę dobrze zorganizowana :). 

Wracając jednak do tematu naszej wycieczki. Autobus podrzucił nas praktycznie pod recepcję kempingu. Zameldowaliśmy się, odnaleźliśmy nasze tipi, w którym było upiornie gorąco, wrzuciliśmy plecaki i śpiwory i polecieliśmy się pluskać, modląc się, żeby tylko cień nasunął się na nasz nocleg i trochę go ostudził.






Wieczorem, po całym dniu spędzonym w wodzie poszliśmy coś przekąsić. Nie obyło się oczywiście bez obfitego deseru wiec w drodze powrotnej, żeby spalić nadmiar kalorii, poszliśmy pozwiedzać Beaufort i zobaczyć jak dojść do zamku, znajdującego się na obrzeżach miasteczka. Stamtąd, szlakiem przez las, mieliśmy wrócić do namiotu. Mimo, że trochę pobłądziliśmy po drodze, udało nam się dotrzeć do wioski bez szwanku.








Później było już tylko szybkie mycie pod mrożącym krew w żyłach (brrrrrr) prysznicem i spanko, albo przynajmniej próby zdrzemnięcia się. Dobrze, że zdecydowaliśmy się na wypożyczenie łóżek turystycznych, bo podejrzewam, że spanie na deskach byłoby nie do zniesienia. Na szczęście nasze modlitwy zostały wysłuchane i wieczorem nie było już tak bardzo gorąco, a o świcie zrobiło się nawet chłodno więc cieszyliśmy się, że mieliśmy ze sobą śpiwory.



Rano, lekko niewyspani, lekko połamani i pogryzieni (środek, którego użyliśmy musiał działać przez trochę mniej, niż reklamowane osiem godzin), zamiast ruszyć na szlaki i zwiedzanie średniowiecznego i renesansowego zamku, postanowiliśmy, ku niezmiernej uciesze naszej córci, dalej relaksować się przy basenie. Przecież nigdzie się stąd nie wyprowadzamy (przynajmniej przez następne dwa lata ;)) wiec zdążymy jeszcze połazić po okolicy przy okazji mniejszych upałów ;D.

Autobus powrotny mieliśmy o 16.51.

4 komentarze:

  1. Wcale się nie dziwię, że Wasza córka wybrała basen. Sama wolałabym sie moczyć niż zwiedzać w taki upał ;)
    Podejrzewam, że moje dziewczyny ucieszyły by się niezmiernie z możliwości spania w tipi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Joanna, to była zdecydowanie dobra decyzja, zwłaszcza, że podobno upały w Luksemburgu nie zdarzają się zbyt często :). Tipi okazało się przebojem sezonu. Karolcia była strasznie rozczarowana, ze spędziliśmy w nim tylko jedna noc ... . Już wiem co będziemy robić w następne wakacje ;). Pozdrawiam.

      Usuń