06 kwietnia 2016

Wyprawa do Portugalii - Cz1. Wrażenia Ogólne

W luksemburskich szkołach mamy własnie dwutygodniową przerwę Wielkanocną. Ani Karolcia, ani ja nie chodzimy więc do szkoły. W tym tygodniu odpoczywamy po intensywnych ośmiu dniach w Portugalii. Mieliśmy tyle przygód, że postanowiłam je podzielić na kilka wpisów. Dzisiaj będzie parę słów o naszych ogólnych wrażeniach.

Trasa



Polecieliśmy do Porto. Tam zatrzymaliśmy się na trzy noce. Porto było dla nas również bazą wypadową do kilku ciekawych miejsc, takich jak Bom Jesus do Monte czy Park Narodowy Peneda-Geres. W drodze do Lizbony zajechaliśmy na plażę i do Coimbry. Następnych pięć nocy spędziliśmy w Lizbonie. Oczywiście, i ze stolicy zrobiliśmy kilka wypadów za miasto, do Parku Sintra, Obidos i na plażę :). W sumie przejechaliśmy ponad 1300 km!

Pogoda

Pogoda nas nie rozpieszczała. Sporo było deszczu, a do tego wiał praktycznie nieustający wiatr. Było dużo chłodniej niż się spodziewaliśmy. Z drugiej strony, nie mogło być aż tak źle, skoro po powrocie wielu ludzi zauważyło, że złapaliśmy trochę opalenizny ;). Jak teraz patrzę na nasze zdjęcia, to stwierdzam, że rzeczywiście słońca było sporo, ale zdarzało się, że jednego dnia pogoda była taka, jak na poniższych trzech fotkach ;).




Ukształtowanie terenu

W Portugalii nie znajdziecie wysokich gór i górskich jeziorek. Nie jest to też kraj równinny. Jego pagórkowate ukształtowanie terenu roztacza przed podróżującymi wspaniałe widoki, na które nie można pozostać obojętnym. Bujna, soczyście zielona i dla nas egzotyczna roślinność oraz miasteczka na szczytach wzgórz dodają tej krainie niezwykłego uroku.




Jedzenie i picie

Chociaż nic z tego co jedliśmy nie zachwyciło na nas tak jak np. fondue chinoise, które mieliśmy okazję zjeść w Szwajcarii, czy stek w Oxfordzie, to wszystko było naprawdę smaczne. A do tego te ceny! Za obiad, z butelką dobrego wina i deser dla trzech osób płaciliśmy w Porto tyle, co w Luksemburgu za jedną osobę. Przecieraliśmy oczy ze zdziwienia, kiedy zobaczyliśmy pierwszy rachunek. W Lizbonie było już trochę drożej, ale nadal bardzo przystępnie. 

Infrastruktura

Coś co mnie zachwyciło w Portugalii, to infrastruktura. Sieć autostrad jest wspaniała, a ich stan jest dużo lepszy niż w Belgii, we Francji, czy nawet w Niemczech. Podejrzewam, że ma to związek z tym, że korzystanie z dróg szybkiego ruchu jest tam odpłatne. Na szczęście nie są to zbyt duże koszty.

Zabytki

Kolejna rzecz, której nie da się w Portugalii nie zauważyć, to wspaniałe i wszechobecne zabytki. Jadąc tam nie trzeba zbytnio planować trasy zwiedzania. Wystarczy wsiąść do samochodu, wjechać na autostradę i co parę kilometrów zjeżdżać, podążając za drogowskazami, do okolicznych zamków, kościołów, pałaców, fortyfikacji czy innych miejsc wartych zobaczenia.  




Podsumowanie

Portugalia nigdy nie była na szczycie naszej listy miejsc do odwiedzenia. Częściowo dlatego, że dużo większą sławą cieszą się Hiszpania, Włochy czy Grecja. A ja się pytam: 'Z jakiej racji?!' We Włoszech byliśmy w kilku miejscach, Hiszpanię też już mieliśmy okazję odwiedzić, tylko Grecja jeszcze czeka na swoją kolej. Portugalia skradła jednak moje serce, mimo, że nie dotarliśmy nawet do jej południowych krańców, które podobno są najpiękniejsze. Już się nie mogę doczekać, kiedy wrócimy do tego uroczego kraju - tym razem na podbój południa!


Czytaj dalej »

21 marca 2016

Polska Szkoła


Ponieważ Karolina kończy w tym roku 6 lat i zgodnie z zasadami polskiego szkolnictwa może od września rozpocząć edukację w szkole podstawowej, zaczęłam szukać informacji na temat możliwości posłania jej do Polskiej szkoły. Na szczęście, w Luksemburgu jest takowa i będziemy mogli córcię zapisać na zajęcia w soboty. Z zebranych przeze mnie informacji wynika, że są dwie grupy, poranna i popołudniowa. Żeby dziecko mogło uczęszczać do sobotniej szkółki, należy je wcześniej zarejestrować wypełniając, z odpowiednim wyprzedzeniem, odpowiedni kwestionariusz. Więcej szczegółów na ten temat napiszę, po tym jak już przejdziemy przez proces rekrutacji i pierwsze spotkania w szkole.

Okazuje się jednak, że sobotnia szkoła, nie jest jedynym rozwiązaniem. Jeśli z jakichś powodów nie możecie albo nie chcecie posyłać swoich pociech na zajęcia w weekend, ale zależy Wam na tym żeby dzieci język polski znały i dobrze się nim posługiwały, to możecie skorzystać z platformy Polskich Szkół Internetowych Libratus

Poniżej znajdziecie więcej informacji na temat tego projektu.


Wielu rodziców zastanawia się, jak pielęgnować język polski u dzieci dorastających na emigracji. Z pomocą przychodzą Polskie Szkoły Internetowe Libratus, które bezpłatnie umożliwiają małym Polakom utrzymanie kontaktu z językiem ojczystym. Zapisy na darmową polską edukację internetową na kolejny rok szkolny 2016/2017 właśnie trwają. Dlaczego warto zapisać dziecko do programu?
Nauka w projekcie to połączenie nowych technologii i wieloletniego doświadczenia kadry pedagogicznej. Uczeń ma dostęp do internetowej platformy z szeroką gamą materiałów edukacyjnych. Zajęcia odbywają się w formie nauczania domowego – rodzic w oparciu o scenariusze lekcyjne i repetytoria pełni rolę nauczyciela. Dodatkowe wsparcie stanowią cotygodniowe lekcje on-line, tzw. Webinaria prowadzone przez wykwalifikowanych pedagogów. Program zajęć urozmaicają prezentacje, filmy edukacyjne, interaktywna tablica oraz gry - wszystko po to, aby nauka łączyła się z zabawą. Każdy rok szkolny kończy się egzaminem, który daje możliwość uzyskania państwowego świadectwa szkolnego – takiego samego, jakie otrzymują dzieci uczące się stacjonarnie w Polsce. Podobnie jak jego rówieśnicy z Polski, uczeń dostaje także legitymację szkolną uprawniającą do zniżek.
Dzieci uczące się w Polskich Szkołach Internetowych Libratus nie tylko rozwijają swoją dwujęzyczność, lecz także realizują ujednolicony materiał szkolny, co umożliwia dalszą kontynuację nauki w Polsce. Dwujęzyczność ułatwia dzieciom swobodną komunikację z krewnymi w Polsce. Ponadto umożliwia biegłe poruszanie się w obu kulturach, z którymi się stykają, poszerza horyzonty, a w dalszej perspektywie stanowi atut na rynku pracy. Program skierowany jest do uczniów zerówki, szkoły podstawowej i gimnazjum. Rejestracji na bezpłatną naukę w roku szkolnym 2016/2017 można dokonać na stronie www.libratus.edu.pl/zapisy2016. Liczba miejsc jest ograniczona. Decyduje kolejność zgłoszeń. Warto dać dziecku szansę na dwujęzyczność!

Czytaj dalej »

05 marca 2016

Bretzelsonndeg

Zobaczcie czym my, tak samo jak większość mieszkańców Luksemburga, będziemy się jutro objadać.


Są to precle, które poza nazwą, w niczym nie przypominają tych, które do tej pory jadłam. Luksemburskie 'bretzle' to pyszne, puszyste drożdżówki, które kształtem mają przypominać obejmujących się kochanków. Ich wypiek jest specjalnością tutejszych piekarzy. Obecnie spożywa się je głównie 'na słodko', ale początkowo występowały, podobno, wyłącznie 'na słono'. Można je kupić w różnych wersjach: bez dodatków, z marcepanem, z rodzynkami, z czekoladą; małe, duże, olbrzymie. Każda piekarnia ma spory wybór.






Dlaczego to jutro rozpieszczamy swoje podniebienia bretzlami? Ponieważ, właśnie na tą niedzielę przypada Bretzelsonndeg, czyli Niedziela Precla. Zgodnie z tradycją, w trzecią niedzielę przed Wielkanocą, młodzieniec powinien obdarować swoją wybrankę serca preclem, dając jej w ten sposób znać o swoich uczuciach. Potem musi cierpliwie czekać przez trzy tygodnie, zanim dowie się czy został zaakceptowany, czy też nie. Jeśli panna jest mu przychylna, wtedy zalotnik jest zapraszany do jej domu w Niedzielę Wielkanocną. Dziewczyna ma mu wtedy okazję wręczyć jajko, jako symbol przyjęcia propozycji małżeńskiej. Jeśli kawaler nie przypadnie jednak do gustu jej (i jej rodzinie), zamiast jajka, dostaje pusty koszyk.

Tylko co cztery lata, w roku przestępnym, role się odwracają i to kobiety robią pierwszy krok ;).

Podobno w osiemnastym wieku tradycja precla była ściśle powiązana z paleniem drewnianych formacji w kształcie krzyża, czyli Buergbrennen, o którym wspomniałam już wcześniej tutaj. Panny tego wieczoru wywoływały imię swojego wybranka dorzucając suchych drewien do olbrzymiego ogniska. Jeśli wszystko poszło po ich myśli, to w czwartą niedzielę postu zostawały obdarowane preclem przez tego jedynego. Wiesć niesie, że w tamtych czasach, niejedno małżeństwo zostało przypieczętowane w 'Preclową Niedzielę' :).


Czytaj dalej »

29 lutego 2016

Nauka wcale nie musi być nudna


Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić kilkoma pomysłami na to jak zaciekawić Wasze szkraby eksperymentami fizyczno-chemicznymi. Nie będę udawała, że sama je wymyśliłam, o nie. Chemia nie była jednym z moich ulubionych przedmiotów, fizyka z resztą też nie.
Tym, co natchnęło mnie do zainteresowania się tematem, był zestaw chemika, który wypatrzyłam będąc jeszcze w Kanadzie, w gazetce pewnego wydawnictwa, które współpracowało z tamtejszą szkołą. Był to zestaw do domowych projektów chemicznych, w który stwierdziłam, warto by się zaopatrzyć. Co prawda, na początku musieliśmy go odłożyć na półkę, bo córcia nie wydawała się być zainteresowana, to jednak przyszedł taki moment (ku uciesze Macieja), kiedy Karolcia była już gotowa :).


1. Hodowla pleśni

Nie trudno odgadnąć o co chodzi w tym eksperymencie, prawda? Otóż, połóżcie kilka kawałków jedzenia (najlepiej, żeby były one różnej wilgotności - może być np. owoc, ser, chleb, wędlina) na mały podstawek (można wykorzystać np. nakrętkę od słoika). Odstawcie go i po kilku dniach zajrzyjcie, żeby zobaczyć co się dzieje.

2. Eksperymentujemy z bańkami mydlanymi

Do dosyć dużego naczynia (może być blaszka do pieczenia) wlejcie wodę (tak żeby dobrze zakryła dno), dolejcie trochę płynu do mycia naczyń i przez słomkę zróbcie mnóstwo baniek mydlanych. Następnie poproście pociechę, żeby spróbowała dotknąć baniek suchym palcem. Zauważycie, że bańki pękają. Teraz zwilżcie palce wodą i zobaczcie co się stanie po dotknięciu - palec przechodzi przez ściankę bańki, a ta nie pęka.




3. Domowy wulkan

To kolejny bardzo prosty eksperyment, z produktów które z pewnością znajdziecie w szafie. Potrzebna będzie blaszka do pieczenia albo miska, ocet, soda oczyszczona, wysokie i wąskie naczynie (można wykorzystać mała butelkę po wodzie, po uprzednim odcięciu jej zwężenia) i opcjonalnie pipeta. Naczynie wstawcie do miski lub blaszki, sodę (ok. 50 ml) wsypcie do naczynia i polejcie octem. Początkowo możecie dodać kilka kropel za pomocą pipety i stopniowo zwiększać jego ilość. Im więcej octu, tym bardziej spektakularny będzie wulkan :). Żeby było bardziej kolorowo, to do octu możecie dodać kilka kropel barwnika spożywczego.

4. Sztuka na mleku

Eksperyment, który z pewnością podekscytuje maluchy, a który i Wam przysporzy miłych wrażeń. Otóż, na płaski, podłużny półmisek wlewamy trochę mleka, tak żeby zakryło dno. Na mleko puszczamy kilka kropel różnych kolorów barwników spożywczych, tak żeby się nie łączyły. Zwróćcie uwagę dziecka na to, że kolory nie mieszają się automatycznie z mlekiem, tak jak by to miało miejsce w przypadku dodania ich do wody. Następnie na pałeczkę do uszu lub wykałaczkę nabierzcie odrobinę płynu do naczyń i włóżcie ją w środek kolorowej kropelki unoszącej się na mleku. Zobaczcie co się dzieje. Proces powtórzcie z pozostałymi plamkami.
UWAGA: Dla uniknięcia zniszczeń, przed rozpoczęciem nakryjcie czymś stół.







5. Ruchome piaski

Wykorzystując odrobinę skrobi kukurydzianej lub ziemniaczanej i wody można dziecku pokazać jak działają ruchome piaski. Do miski wsypujemy szklankę skrobi i stopniowo dolewamy wody, tak żeby masa miała konsystencję miodu. Możemy też dodać odrobinę barwnika. Teraz dopiero zaczyna się zabawa. Włóżcie dłonie do miski i poruszajcie palcami raz wolno, raz szybko. Zauważycie, że im szybciej machacie palcami, tym jest to trudniejsze. Wrzućcie jakiś plastikowy przedmiot i spróbujcie go wyciągnąć. Nie będzie łatwo. Możecie też spróbować zrobić kulkę w dłoniach, tak jak z plasteliny. Udało Wam się?

6. Tańczące rodzynki

Do jednej szklanki wlejcie gazowaną wodę, do drugiej zwykłą wodę. Do jednej i drugiej wrzućcie po kilka rodzynek. Widzicie różnicę? Możecie też spróbować z innymi przedmiotami. Czy wszystkie zachowują się tak samo?


Sami widzicie, że wszystkie te eksperymenty można wykonać w domu, ze składników, które znajdziecie w swoich szafach. Nie tłumaczymy na tym etapie rekcji chemicznych czy procesów fizycznych, które zachodzą przy ich wykonywaniu. Ważne jest, że dziecko dobrze się bawi, a na hasło 'eksperymenty naukowe' jest całe podekscytowane.

A Wy macie jakieś ciekawe pomysły na tego typu zabawę w domu? Jeśli tak, to podzielcie się. Chętnie spróbuję, bo ja już złapałam bakcyla ;).

Nauka wcale nie musi być nudna :).


Czytaj dalej »

15 lutego 2016

Zagłębie Ruhry to nie tylko przemysł ciężki


Ponieważ w zeszłym tygodniu Karolcia miała tydzień ferii z okazji karnawału postanowiliśmy wyrwać się z Luksa na kilka dni. Początkowo miało to być kilka dni na nartach we Francji. Kiedy jednak zobaczyliśmy, że prognoza pogody nie jest zbyt dobra na ten okres, szybko zmieniliśmy plany i postanowiliśmy pojechać do miejsca, w którym śnieg będzie gwarantowany, a więc na kryty stok. Zdecydowaliśmy się na szusowanie w Bottrop, który jest podobno najdłuższym stokiem na świecie, ale co ważniejsze, jest przyjazny dla rodzin.

Był to nasz pierwszy raz na krytym stoku i muszę przyznać, że mam mieszane uczucia. Jazda na nartach była przyjemna i fajnie było znów poczuć ucisk tych niewygodnych butów na goleniach i wiatr we włosach. Jednak czegoś brakowało. Najbardziej chyba pięknych widoków ze szczytu, ale też możliwości zmiany stoku, odkrycia kolejnej ścieżki i jej oswojenia. Tego dreszczyku emocji, który towarzyszy przy pierwszym zjeździe, kiedy nie wiesz co się kryje za zakrętem albo kolejnym pagórkiem. Chyba jedynym miejscem, w którym nie dało się odczuć różnicy była restauracja ;).

A jakie wrażenie zrobił na mnie ośrodek? Przede wszystkim, nie spodziewałam się tam aż takich tłumów! Pierwszego dnia nie byliśmy pewni czy uda nam się wejść, bo nie zrobiliśmy rezerwacji online. Następnego dnia byliśmy już o tyle mądrzejsi i pojechaliśmy z biletem w dłoni :). Wypożyczanie sprzętu szło całkiem sprawnie, nawet przy tak dużych liczbach zainteresowanych. Nawet na stoku nie dało się odczuć, że jest aż tylu ludzi. Jedynie przy wyciągu robiły się tłoki, zwłaszcza w godzinach popołudniowych. Wyciąg ogólnie był największym mankamentem tego miejsca. Był bardzo wolny i często się zatrzymywał. Aczkolwiek dla rodzin z dziećmi, które są zbyt małe na korzystanie z wyciągów orczykowych, a które często na niskich stokach się pojawiają, było to rozwiązanie idealne. Podsumowując jest to całkiem dobrze zorganizowany ośrodek i do tego w przystępnych cenach (za dzień zjeżdżania dla rodziny 2+1, wynajem sprzętu i wyżywienie bez ograniczeń przez cały dzień zapłaciliśmy około 100 euro).

Fragment stoku.

Wyciąg (najbardziej nudna i brzydka cześć w ośrodku).

Aczkolwiek próbowali ją troch podrasować ;).


Restauracja ...

i jadłodajnia.


Nasza narciarka. Drugiego dnia skręcała już w tym miejscu równolegle, nie na pizzę :D.


Korzystając z okazji, że już jesteśmy w tamtej okolicy, postanowiliśmy wybrać się również do Legolandu, akwarium See Life i do parku wodnego AQUApark.







Kino 4D było chyba największą atrakcją w Legolandzie - przynajmniej dla mnie. Karolci przypadł również do gustu plac zabaw (surprise, surprise ... ;) )



 A tu już fotka z akwarium :).


To była bardzo udana wyprawa - polecam :D!

Czytaj dalej »

02 lutego 2016

Nie taki luty straszny

http://dhg-meersburg.de/

Luty mimo, że czasami bardzo mroźny, a czasami szary, bury i ponury, ma też wiele do zaoferowania. Już nasi przodkowie, mieli widocznie nieodpartą potrzebę umilenia sobie oczekiwania na wiosnę, a z nią cieplejsze i bardziej słoneczne dni. Podejrzewam, że dlatego powstała tradycja karnawału, czy Walentynek. Na luty przypada też tłusty czwartek (nie zapomnijcie, że to już jutro!), no i śledzik (wtorek 09.02). W Irlandii zamiast śledzika, we wtorek poprzedzający Środę Popielcową, wszyscy zajadali się dużymi ilościami naleśników. Był to tzw. pancake Tuesday.

Luksemburskie tradycje są trochę inne, ale nie mniej interesujące.
2. lutego można natknąć się na grupki dzieci wędrujące od domu do domu, podśpiewujące tradycyjną piosenkę Léiwer Härgottsblieschen i zbierające, do zrobionych przez siebie lampionów, słodycze. My w tym roku niestety nie uczestniczyliśmy w tej tradycji, bo trochę za późno się o niej dowiedzieliśmy, ale w przyszłym roku postaramy się zorganizować grupę dzieciaków i zrobić obchód po okolicy.
Tak wyglądał Karolci lampion.



Podobno Liichtmëssdag, bo tak nazywa się ten dzień, ma celtyckie korzenie i początkowo obchodzono je pierwszego, a nie drugiego lutego. Wówczas, niosący pochodnie rolnicy, szli z procesją na pola, modląc się do Świętej Brygidy - bogini urodzaju, o obfite zbiory. Później zbiegło się to w czasie z chrześcijańskim świętem Ofiarowania Pańskiego w świątyni (znanym w Polsce również pod nazwą Święta Matki Bożej Gromnicznej).


Chcesz posłuchać Léiwer Härgottsblieschen kliknij tutaj.

W drugim tygodniu lutego rozpoczyna się luksemburski karnawał (Fuesend). Trwa on aż do początku marca. W tym czasie, w całym Księstwie, odbywa się wiele balów kostiumowych (Fuesbaler) i pochodów wzdłuż ulic miast (Kavalkaden). Podobno niektóre z nich przyciągają tłumy ludzi, którzy przyłączają się do karnawałowego szaleństwa. Już się nie mogę doczekać!

W Środę Popielcową, w jednym z miasteczek przy granicy niemieckiej, Remich, istnieje tradycja palenia zrobionej ze słomy kukły (Stréimännchen). W ten sposób luksemburczycy wyganiają Panią Zimę ze swoich terenów. Maszerująca uliczkami miasta parada kieruje się w stronę rzeki Moselle, gdzie słomiana figura mężczyzny (a w latach przestępnych kobiety) zostaje uroczyście podpalona i wrzucona z mostu do wody. W Polsce, nieco później, bo w pierwszy dzień wiosny, robimy niemalże to samo z naszą Marzanną ;).

www.wort.lu
www.wort.lu

Następnie, w pierwszą niedzielę postu, odbywa się w całym Księstwie tzw. Buergbrennen, czyli tradycyjne palenie olbrzymich struktur w kształcie krzyża (Buerg). Najczęściej zbudowane są one z suchych choinek ofiarowanych przez mieszkańców gminy oraz lokalne firmy. Podpalenie Buerg'a jest niezłą frajdą i dla małych i dla dużych. Jest to też okazja, żeby przy grzańcu i kiełbasce z grilla, miło spędzić czas ze znajomymi i wspólnie wyczekiwać nadejścia wiosny.

www.expatica.com


Czytaj dalej »

26 stycznia 2016

Czy decydować się na igłę.

Zdjęcie z Wikipedii

Powoli kuruję się z załapanej od Karolci choroby. Nie jest już źle, ale było całkiem kiepsko. Po kolejnej w tym sezonie infekcji zaczynam się poważnie zastanawiać, czy w przyszłym roku nie zdecydować się na szczepienie przeciwko grypie. Myśli takie nachodzą mnie zwłaszcza wtedy, kiedy widzę dzieciaki sąsiadów (szczepione co roku od kilku już lat) biegające na krótki rękaw i w skarpetkach po śniegu, a których żadne choróbska się nie imają!

Po chwili namysłu wracają jednak wszystkie wątpliwości. Wyczytałam bowiem, że jak się raz taką szczepionkę poda, to trzeba kontynuować już co roku. A co jeśli jej zabraknie, albo z jakichkolwiek innych powodów nie będziemy mogli córci zaszczepić. Poza tym, zastanawiam się, jaki to może mieć wpływ na naturalną odporność dorosłego już człowieka. 
To normalne, że dzieci więcej chorują. Dzięki temu młody organizm buduje swoją odporność na dalsze, dorosłe lata. Czy pozbawiając dziecko możliwości powalczenia z atakującymi je wirusami i bakteriami nie zabieramy mu okazji do zbudowania naturalnej odporności? Czy nie czynimy i tak kruchej już istoty jeszcze mniej samodzielną?

Z drugiej strony, często w wyniku powikłań po przeziębieniu konieczne jest podanie antybiotyku. Czy to nie jest jeszcze gorsze? Antybiotyki przecież wyniszczają organizm, zwłaszcza dziecka. Do tego bakterie uodparniają się na antybiotyki i istnieje obawa, że pojawi się taki ich rodzaj, który będzie odporny na wszelkie leki.

Sama już nie wiem co robić. A Wy, szczepicie czy nie?



Czytaj dalej »