20 listopada 2014

Dla chcącego nic trudnego!


Trochę szperania po internecie, odrobinę domyślania się o co w tym wszystkim chodzi, garść zmian to tu to tam, do tego całe mnóstwo cierpliwości i wytrwałości i przepis na sukces gotowy.

Tak mniej więcej wyglądał proces dochodzenia do nowego wyglądu stronki Moje Emigracje. Mam nadzieję, że zauważyliście i polubiliście tę metamorfozę. Ja jestem bardzo dumna z tego, co udało mi się osiągnąć. To takie moje małe zwycięstwo :).
Dlaczego zwycięstwo i dlaczego aż tak mnie to cieszy? A no dlatego, że ja - laik w temacie tego, co się kryje za tym, co widzę na ekranie komputera - pozmieniałam kod HTML i CSS na tyle, żeby uzyskać ten własnie wygląd. Co jest jeszcze bardziej ekscytując, to to, że mój mąż, który jest dla mnie autorytetem w kwestiach IT, nie mógł mi pomóc, bo wykraczało to poza jego wiedzę informatyczna! Czyżby uczeń przerósł mistrza ;)?

Już od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem nadania nowego wyglądu stronce, ale zawsze było coś ważniejszego do zrobienia. Poza tym, zmiany które chciałam wprowadzić, nie mieściły się w ramach zwykłego dodania elementu na platformie bloggera i trochę się obawiałam czy dam radę. Muszę przyznać, że łatwo nie było i w pewnym momencie już chciałam się poddać. To jednak nie byłoby w moim stylu. Ogarnęłam się więc, zacisnęłam zęby i dzielnie walczyłam ze zmiennymi i ich ustawieniami. No i udało się, bo dla chcącego nic trudnego!

Chcecie zobaczyć jak wyglądała ta bestia z którą musiałam się zmierzyć? Poniżej malutki wycinek kodu HTML:

}
#menu-container {
    background: -webkit-linear-gradient(#f6f6f6, #e9eaea) repeat scroll 0 0 transparent;
    background: -moz-linear-gradient(#f6f6f6, #e9eaea) repeat scroll 0 0 transparent;
    background: linear-gradient(#f6f6f6, #e9eaea) repeat scroll 0 0 transparent;
    filter: progid:DXImageTransform.Microsoft.gradient( startColorstr='#f6f6f6', endColorstr='#e9eaea',GradientType=0 );
    border-radius: 0 0 4px 4px;
border:1px solid rgba(0,0,0,0.1);
    box-shadow: -1px 1px 0 rgba(255, 255, 255, 0.8) inset;
    clear: both;
    height: 46px;
    padding-top: 1px;
}
#neat-menu {
    float: left;
}
#neat-menu a {
    text-decoration: none;
}
#neat-menu ul {
    list-style: none;
    margin: 0;
    padding: 0;
}
#neat-menu > ul > li {
    float: left;
    padding-bottom: 12px;
}

A na poparcie moich słów, Ethan Bortnick w piosence 'Anything is possible'.


Odtwórz w YouTube

Czytaj dalej »

17 listopada 2014

Imprezowo

Tak jak pisałam w poprzednim poście, w sobotę odbyło się przyjęcie urodzinowe Karolci. Wszyscy dotarli (z mniejszym bądź większym poślizgiem) i chyba dobrze się bawili. Zresztą zobaczcie sami.

Dekoracje.



Pierwszy gość, a raczej gościówa ;).


Urodzinowy tort lodowy.

Goście.

Atrakcja popołudnia - malowanie twarzy ...




... i robienie balonów.


Aleena (czyt. Alina) i Areeb (czyt. Arib) - bliźniacy.

Na koniec rozpakowywanie prezentów.


Nasza mała Pani doktor :).

Czas nam wszystkim bardzo szybko minął i już trzeba było się żegnać.

W niedzielę odpoczywaliśmy po intensywnej sobocie, a poniedziałek przywitał nas biała pierzynka ... .


Czytaj dalej »

10 listopada 2014

Urodzinowe dylematy


Ledwo co minęło Halloween i dzień Wszystkich Świętych, a my już musieliśmy zabrać się za przygotowania do imprezy urodzinowej Karolci. Powie ktoś, że to przecież takie proste: zapraszasz kilka koleżanek, dekorujesz pokój, robisz bądź kupujesz tort, do tego jakieś przekąski, soki i napoje i voile! U nas w tym roku wyglądało to o wiele bardziej skomplikowanie.

Po pierwsze, zastanawialiśmy się czy w ogóle organizować przyjęcie, czy lepiej zabrać Karolcie np. do kina czy na jakieś przedstawienie. Pomysł upadł, kiedy popatrzyliśmy na repertuar i zobaczyliśmy, że filmy dla dzieci, podobnie jak dla dorosłych, trwają około 1,5h. Stwierdziliśmy, że to zbyt długo, jak na możliwości naszej córci. Stanęło więc na tym, że zaprosimy kilkoro dzieci na ... .

I właśnie w tym momencie pojawiło się drugie pytanie: czy zapraszamy dzieci na spotkanie w domu, czy wynajmujemy salę na jakimś krytym placu zabaw i tam organizujemy przyjęcie. Szybko wyszukałam kilka miejsc i okazało się, że koszt wynajęcia lokalu jest trochę wyższy niż się spodziewaliśmy. To pomogło nam podjąć decyzję. Jak się sami domyślacie, postanowiliśmy, że będzie to uroczystość w domowych pieleszach.

Teraz zostało nam już tylko zdecydować, kogo na córci urodziny zaprosić. Oczywiście odruchowo zaczęliśmy liczyć rodziny polaków z dziećmi, które tu znamy. Już praktycznie mieliśmy ustaloną listę gości, gdy nagle olśniło mnie, że przecież są to ludzie, z którymi to my chcemy się spotkać, a Karolina praktycznie ich nie zna. Szybko zmieniliśmy więc plany i pozwoliliśmy córci wybrać pięć koleżanek, które chciałaby gościć na swoim przyjęciu. Karolcia była zachwycona możliwością podjęcia decyzji, a my odetchnęliśmy z ulgą, że w końcu mamy wszystko ustalone.

Nasza radość ulotniła się w momencie, kiedy zaczęłam zastanawiać się nad tym, czym zajmiemy zaproszone dzieci. I znów internet się przegrzewał, kiedy gorączkowo przeglądałam strony z propozycjami zabaw dla czterolatków. Niestety, to co znalazłam nadawało się dla dzieci trochę starszych od Karolci i jej rówieśników (zwłaszcza, że dla większość z nich angielski nie jest pierwszym językiem). Rozczarowana poszukiwaniami, brałam już nawet pod uwagę powrót do opcji, w której Karolcia nie będzie miała urodzinowego przyjęcia. Na szczęście, w pewnym momencie, natrafiłam na stronę internetową klaunów/artystów, którzy przychodzą do domu i zabawiają towarzystwo przez jakiś czas. Stwierdziłam, że będzie to idealne rozwiązanie. Wysłałam maile do kilku osób, które się tym zajmują i następnego dnia miałam już zaklepany termin u Kooky Clowns.

Zadowoleni z siebie i swoich ustaleń kupiliśmy zaproszenia, które następnego dnia wręczyłyśmy razem z córcią dziewczynkom i ich mamom. Okazało się jednak, że to jeszcze nie był koniec moich rozterek. Kolejny dylemat pojawił się, kiedy zaczęłam planować poczęstunek dla naszych gości. Zdawałam sobie sprawę, że wszyscy jesteśmy z innych kultur, a w związku z tym, jedni mogą nie jeść wieprzowiny, inni wołowiny, a jeszcze inni jedzą tylko mięso halal (mięso zwierząt, które nie były uśmiercone przed odprowadzeniem krwi). Nie wspominając już o wegetarianach i weganach. Żeby uniknąć wszelkich kontrowersji i nieprzyjemności postanowiłam, że będzie tort lodowy, bezmięsne przekąski i soki do picia. Kiedy poinformowałam o tym mamy Karolci koleżanek, widać było, że odetchnęły z ulga. Wydaje mi się też, że zachęciło je to do przyprowadzenia swoich dzieci na Karolci imprezkę.

Sami widzicie więc, że wcale nie jest tak łatwo zorganizować urodziny czterolatki. Jest to szczególnie trudne, kiedy mieszka się w takim tyglu międzynarodowym, jak Toronto. Na szczęście udało nam się wszystko ogarnąć i teraz nie pozostaje nam nic innego, jak czekać do sobotniego popołudnia, z nadzieją, że wszyscy goście dotrą i będą się dobrze bawili. Oczywiście, postaram się zdać Wam relacje z tego, jak nam poszło :).

Czytaj dalej »

03 listopada 2014

Rozmowy w i o dniu Wszystkich Świętych


W sobotę, przy okazji dnia Wszystkich Świętych, postanowiłam opowiedzieć trochę Karolci o ludziach, którzy byli ważni w życiu moim i mojego męża, a których córcia nie mogła poznać, bo odeszli zanim się urodziła. Mówiłam jej, że drugie imię ma  po Macieja babci i mojej prababci, że mój dziadek miał na imię Janek, tak jak jej dziadek, że ona urodziła się tego samego dnia, co wiele lat temu moja inna prababcia i kilka jeszcze innych historii. Maciej spoglądał na mnie z dezaprobatą i tylko kręcił głową. Twierdził, że to zbyt wcześnie na takie historie i mówienie o śmierci. Nie zraziło mnie to jednak i kontynuowałam. Karolina, oprócz chwili wzruszenia w momencie, kiedy pytała, czy było mi smutno jak mój dziadek zmarł, wydawała się być nieporuszona tematem śmierci i odchodzenia bliskich. Nie zdziwiło mnie to, bo nie oczekiwałam wcale, że zrozumie wszystko o czym do niej mówiłam, a już tym bardziej, że się tym przejmie. Chciałam po prostu w ten sposób uczcić pamięć tych, których już z nami nie ma, a jednocześnie zapoznać Karolcię z tradycją dnia Wszystkich Świętych.

W niedzielę przy śniadaniu okazało się jednak, że Karolina tematem naszej rozmowy z poprzedniego dnia przejęła się bardziej niż się spodziewałam, bo w pewnej chwili zapytała:
- Mama, a czy ja też umrę?
Trochę mnie to pytanie zaskoczyło, a wymowne spojrzenie męża wołało: 'A nie mówiłem!'. Szybko się otrząsnęłam i odpowiedziałam:
- Tak Kochanie, Ty też kiedyś umrzesz, ale zanim to nastąpi, masz jeszcze bardzo, bardzo dużo czasu.
Ta odpowiedź chyba ją zadowoliła, bo wróciła do jedzenia pysznej jajecznicy, którą z tatą wcześniej przygotowali. Coś nie dawało jej jednak spokoju, bo po chwili znów zapytała:
- Mama, a czy Ty i tata też umrzecie?
Na to pytanie byłam już przygotowana i powiedziałam:
- Tak córeczko, my też kiedyś umrzemy. Każdy kiedyś umiera.
A ona na to:
- A kiedy umrzecie?
Odpowiedziałam:
- Nikt tego dokładnie nie wie, ale mamy nadzieję, że przed nami jest jeszcze wiele lat życia.
Na tym zakończyliśmy rozmowę, dokończyliśmy śniadanie i zajęliśmy się zabawą, a Karolcia już do tego tematu więcej nie wróciła.

Kiedy usłyszałam jej pytanie, przez moment zwątpiłam, czy rzeczywiście nie za wcześnie podjęłam rozmowę na ten trudny temat. Jeśli wziąć jednak pod uwagę, jak dużo zrozumiała, to jestem przekonana, że był to dobry moment. Nie chcę, żeby temat śmierci był w naszym domu tabu i mam nadzieję, że takie podejście pomoże Karolci nie bać się czegoś, co, czy tego chcemy czy nie, jest częścią naszego życia.


Czytaj dalej »

01 listopada 2014

Halloween w Toronto


Świętujecie Halloween? My w tym roku, tak naprawdę, będziemy się bawić w to po raz pierwszy. Co prawda już od jakiegoś czasu, a mianowicie od pojawienia się Karolci na świecie, dekorowaliśmy dom. W tym roku posunęliśmy się jednak o krok dalej, tzn. Karolcia poszła na 'trick or treating' czyli zbieranie słodyczy.

Zdaję sobie sprawę, że tradycja Halloween ma wielu przeciwników, zwłaszcza w Polsce. Według mnie, jest to po prostu fajna zabawa dla dziecka, które ma okazję przebrać się i do tego poparadować w swoim stroju po okolicy, nie tylko w domu przed lustrem. Poza tym, jest to całkiem dobra okazja dla rodziców, żeby poznać sąsiadów, z pobliskich domów. A tak w ogóle, to obchody Halloween przypominają mi naszą słowiańską tradycję Wielkanocnego chodzenia 'po dyngusie'. Różnica polega tylko na tym, że zamiast słodyczy, dzieci dostawały kolorowe pisanki, a ludzie obdarowujący 'kolędników' wykupowali się od chłosty gałązkami brzozowymi i polania wodą, a nie od psikusów. Nie sądzę też, żeby zabawa Halloween'owa w jakikolwiek sposób kolidowała ze Świętem Zmarłych. To, że w piątek poszliśmy zbierać słodycze, wcale nie oznacza, że w sobotę nie będziemy czcić pamięci naszych bliskich zmarłych.

Wracając jednak do tematu naszego torontyjskiego Halloween. Przygotowania zaczęliśmy już w zeszły weekend opisaną w poprzednim poście wyprawą po dynię. Jeszcze tego samego dnia, po powrocie z farmy, Karolcia z tatą udekorowali dom, a ja zajęłam się przygotowaniem Halloween'owych ciasteczek - paluszków wiedźmy. Efekty oceńcie sami :).








Specjalistą w wycinaniu dyni w naszej rodzinie jest Maciej. To on własnie, z nieodzowną pomocą córci, stworzyli dzieło, które możecie podziwiać poniżej. Sami powiedzcie czy to nie jest kawał przerażającej dyni :).




Tak jak wcześniej wspomniałam, nasze tegoroczne Halloween było bardzo wyjątkowe. Ja pokusiłam się nawet o to, żeby zrobić ciasto z dyni (pumpkin pie). Nie poszłam oczywiście na łatwiznę i nie kupiłam pure z dyni w puszce, o nie. We czwartek, późnym wieczorem, jak już Karolcia poszła spać, walczyłam z dynią, żeby zrobić domowe pure. Tyle mi go wyszło, że byłam zmuszona zamrozić kilka porcji na później.

A oto efekt końcowy - pumpkin pie. Ciasto wyszło całkiem dobre, ale furory w naszym domu nie zrobiło i szczerze mówiąc raczej nie zrobię go już więcej ;)


Wczoraj, mimo że pogoda nie była zbyt sprzyjająca, Karolcia, w towarzystwie taty, dzielnie chodziła od domu do domu zbierając słodycze. Ja zostałam w domu, ale nie myślcie, że odpoczywałam. Miałam trening lepszy niż pół godziny na siłowni zbiegając co chwilę na dół, żeby rozdawać słodycze dzwoniącym dzieciom.
Poniżej krótki reportaż zdjęciowy z piątkowych wyczynów córci :).

Karolcia gotowa do wyjścia (zgadnijcie za co się przebrała).

Trick or treating w sąsiedztwie.

Zdobywcy z łupami.

Uczta Halloween'owa.

I tym miłym akcentem zakończyliśmy piątkowe świętowanie. Ciekawa jestem jak Wy się bawiliście.


Czytaj dalej »

27 października 2014

Dyniobranie


W dzieciństwie, poza grzybobraniem, byłam wiele razy na różnego rodzaju 'braniach'. Mieszkaliśmy na wsi, niedaleko lasu wiec wyprawy na jagody, maliny, jeżyny czy orzechy laskowe były częścią mojej letnio-jesiennej codzienności. Inaczej mówiąc, runo leśne nie miało przede mną żadnych tajemnic ;).
W Toronto (a raczej jego okolicach) odkryłam inną odmianę 'brania', a mianowicie dyniobranie (czy takie słowo w ogóle istnieje w języku polskim?). W każdym razie, wczoraj po południu pojechaliśmy na 'pobliską' (oddaloną od nas o około 40min - chyba zaczynam przyzwyczajać się do tutejszych odległości) farmę, na której można, między innymi, wybrać dynię na Halloween (i nie tylko).

Ta dynia okazała się być tą jedyną, najlepszą i teraz czeka cierpliwie w piwnicy na cięcie.



Taka 'turystyka rolna' jest w Ontario dość popularna i polega na tym, że właściciele gospodarstw, którzy zajmują się zwyczajną hodowlą i uprawami, w pewnych okresach roku, organizują swego rodzaju 'dni otwarte'. Zwykle odbywają się one w okolicach Halloween, Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Dla rolników stanowi to dodatkowe źródło dochodu (wstęp kosztował $7 za osobę powyżej drugiego roku życia + $6 za dynię, bez względu na rozmiar), a dla 'mieszczuchów' wspaniałą atrakcję, bo oprócz zrywania dyń czy ścinania choinek  i możliwości przyjrzenia się zwierzętom z bliska, imprezom tym towarzyszy masa dodatkowych rozrywek.

W Knox Pumpkin Farm była możliwość przejażdżki kucykiem (za dodatkową opłatą $5). Karolci tak się spodobało, że nie skończyło się na jednej rundce ;).


Można było pobujać się na oponie.


Dzieci mogły spalić nadmiar energii, po zjedzeniu popcornu z cukrem trzcinowym czy hot doga, skacząc na belach słomy.


Po dynie ze swoich snów można było albo przejść się na pobliskie pole, albo pojechać na przyczepie na pole trochę bardziej oddalone od gospodarstwa.


Śmiałkowie mogli też spróbować odnaleźć się w kukurydzianym labiryncie. My oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności i zgadnijcie, co ... UDAŁO NAM SIĘ!


Wyprawa gdziekolwiek bez obowiązkowego placu zabaw byłaby wyprawą nieudaną ;).


No i jeszcze kilka dodatkowych fotek z farmy.







Klikając tutaj znajdziecie namiary na wiele innych farm urządzających podobne imprezy w okolicach Toronto.

Zastanawiałam się czy w Polsce istnieje podobna możliwość spędzania czasu. Zasięgałam nawet rady 'wujka Googla', ale niestety nic nie znalazłam. Może wy wiecie coś na ten temat?

Czytaj dalej »

23 października 2014

Kolory jesieni


Minęło lato, minęły wakacje, a za oknem jesień zagościła na dobre. Wraz z jesienią nadeszły krótsze dni i dłuższe wieczory. Mamy teraz dużo czasu na wspominanie wakacyjnych przygód, których było całkiem sporo. Dowodem na to jest chociażby blog, którego tak jakby nie było przez ostatnich kilka miesięcy ... ;).

Jesień potrafi być brzydka i męcząca, kiedy za oknem szaro i ponuro, a z nieba leje się deszcz. Na szczęście są też takie dni, jak wczoraj czy dziś. Świeci słońce, drzewa mienią się pięknymi kolorami i jest całkiem ciepło. Zobaczcie, jaka piękna jest ta nasza kanadyjska jesień.







I jeszcze taki krótki jesienny kawałek Magdy Umer :)


Koncert na dwa świerszcze.

A Wy lubicie jesienne klimaty?



Czytaj dalej »