19 kwietnia 2016

Wyprawa do Portugalii - Cz7. Wzgórza Sintra


Kilka osób pytało, która cześć wycieczki podobała mi się najbardziej. Ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć, bo cały ten tygodniowy wypad był świetny. Jeśli musiałabym jednak wybrać, to chyba własnie Wzgórza Sintra ukoronowałby listę miejsc do zobaczenia w północno-zachodniej Portugalii.

Na początek, muszę się do czegoś przyznać. Otóż, nie wiedzieć dlaczego, myśląc o Sintrze, zaplanowałam zwiedzanie samego miasteczka, które, choć jest czarujące, to zbyt małe, żeby poświecić na nie cały dzień. Dlatego też pójście do informacji turystycznej i zdobycie map i informacji o Wzgórzach Sintra okazało się świetna decyzją. Nie mogłabym sobie wybaczyć, gdyby ominęło nas tyle wrażeń przez moją nieuwagę!

Sintra

To małe miasteczko na skraju rozległego parku, położone jakieś 30 km od Lizbony. Jego główną atrakcją jest pałac z charakterystycznymi, białymi kominami (Palácio Nacional de Sintra). Spacerując wąskimi uliczkami mija się małe sklepiki z tradycyjnymi portugalskimi wyrobami, kawiarenki i restauracje. My nie mogliśmy, niestety, nacieszyć się w pełni jego urokiem, ponieważ przez większą cześć naszej wizyty padał dość mocny deszcz. Z tego powodu nie dotarliśmy też do Parku wolności (Parque da Liberdade).

Architektura Sintry. W starym budynku z wieżą, po lewej, mieści się całkiem nowoczesna informacja turystyczna.

Jedna z wielu wąskich uliczek miasta i zakapturzeni turyści.

Pałac Sintra

Palácio Nacional da Pena

Ponieważ deszcz nie ustawał i zrobiło nam się chłodno, postanowiliśmy wsiąść do auta i pojeździć trochę po Parku Sintra. Celem miał być Zamek Maurów (Castelo dos Mouros). Maciej wklepał współrzędne, które znaleźliśmy na jednej z map z informacji turystycznej, do GPSa i ruszyliśmy. Po chwili okazało się jednak, że oddalamy się od Sintry. Sprawdziliśmy nawigację i rzeczywiście, prowadziła nas nie tam, gdzie chcieliśmy jechać. Niestety, na mapie urządzenia nie mogliśmy znaleźć Zamku Maurów. Zdecydowaliśmy się więc pojechać do Palácio Nacional da Pena, który udało nam się na GPSie odszukać.
Ku mojej rozpaczy, trasa bardzo przypominała naszą wprawę do Bom Jesus do Monte. Kluczyliśmy pomiędzy wąskimi, momentami niewybrukowanymi traktami i nie bardzo wiedzieliśmy jak do pałacu dojechać, bo nawigacja prowadziła nas w kółko. Ponieważ wiedzieliśmy, że dojeżdżają tam nawet wycieczki autokarowe, byliśmy zdeterminowani, żeby tam dotrzeć. Przejeżdżając tą samą trasą po raz drugi, zauważyliśmy, że brama z lewej strony drogi jest otwarta. Tam własnie prowadziła nas nawigacja. Nie zawahaliśmy się ani chwili. Pojechaliśmy we wskazanym kierunku i zaparkowaliśmy na małym parkingu, między autobusem wycieczkowym, a innym autem. Już mieliśmy ruszać w poszukiwaniu dojścia do bramy wejściowej, kiedy Maciej zauważył kogoś wychodzącego własnie z jednego z budynków. Podszedł i zapytał czy możemy tu zaparkować i jak dostać się do zamku. Okazało się, że miejsce w którym zaparkowaliśmy było przeznaczone wyłącznie dla obsługi pałacu i parku. Nie zostaliśmy jednak wyproszeni. Zamiast tego, miły Pan wytłumaczył nam, co zrobić jeśli brama będzie zamknięta, kiedy będziemy chcieli wyjechać. Powiedział, że zaoczszędziliśmy w ten sposób na biletach wejściowych i życzył miłego dnia. No i jak tu nie lubić Portugalczyków? No jak?

Wyszliśmy z parkingu i odnaleźliśmy właściwą drogę. Przez chwilę pokręciliśmy się po pałacu i poszliśmy dalej, powłóczyć się po parku. Koło południa przysiedliśmy na nasłonecznionej kamiennej ławeczce, żeby zjeść zabrane ze sobą kanapki, a potem ruszyliśmy w dalszą drogę. Park jest bardzo duży i spokojnie można by tam spędzić cały dzień, albo i więcej.

Widok na Zamek Maurów.

Piękny, kolorowy pałac na najwyższym wzniesieniu w Serra de Sintra.

Dziedziniec Pałacu da Pena.

Karolina nazwała ten Pałac 'Wietrznym Zamkiem'. Chyba nie trzeba tłumaczyć dlaczego ;).

Spacer wzdłuż murów pałacowych, z których rozciągały się wspaniałe widoki okolicy.

Oprócz czarnych łabędzi były tam podobno inne zwierzęta: króliki, kaczki, konie. Na pewno były też owce, bo je widzieliśmy na własne oczy.


Monserrate

Po wydostaniu się, bez żadnych problemów, z nielegalnego parkingu, ruszyliśmy w dalszą trasę. Kolejnym celem naszej wyprawy była, sięgająca czasów Maurów, posiadłość brytyjskiej rodziny Cook'ów - Monserrate. Po nabyciu biletów i pokonaniu pewnej odległości wśród soczystej zieleni egzotycznych drzew i krzewów, dotarliśmy do przepięknego Pałacu. Weszliśmy do środka. Było pusto, bo większość mebli i sprzętów zostało oddanych na licytację przez ostatnich właścicieli. Jednak zdobiące korytarze ażurowe detale i pięknie zdobione kolumny i tak zachwycały. Z małego tarasu przed domem wyszliśmy na piękny, przystrzyżony trawnik. Biorąc przykład z innych turystów, rozłożyliśmy kocyk i zajadając obłędnie pyszne, portugalskie pomarańcze, rozkoszowaliśmy się gorącym słońcem. Później, klucząc wśród ścieżek ogrodu i podziwiając wspaniałą roślinność, doszliśmy do wyjścia.

Pałac Monserrate.

Fontanna w domu dla wielu mogłaby się wydawać ekstrawagancją, ale widocznie nie dla wszystkich.

Pięknie zdobione, ażurowe łuki korytarzy zapierały dech w piersiach.

Miło było wygrzać kości w popołudniowym słońcu :).

Karolcia urządziła sobie zawody i ze szczytu wzniesienia, tuż przy Pałacyku, biegała do tego samotnie stojącego drzewa  - żeby nie było wątpliwości pod górkę też biegała :). Próbował do niej nawet dołączyć pewien chłopiec, ale dała mu jasno do zrozumienia, że nie jest zainteresowana wspólną zabawą zupełnie go ignorując.

Trochę egzotyki ...

i Park Jurajski. Jeszcze tylko dinozaura brakuje.

Cabo da Roca

Z Monserate długo jechaliśmy do naszego kolejnego przystanku - Cabo da Roca. Jest to najdalej wysunięty na zachód punkt kontynentalnej Europy. Latarnia morska stoi na szczycie 140-metrowego, majestatycznego klifu.
Wiało tam tak bardzo, że przez krótki moment, który tam spędziliśmy, zmarzliśmy nieziemsko. Szybko cyknęliśmy więc kilka fotek i pognaliśmy do pobliskich budynków w nadziei, że będziemy mogli napić się czegoś ciepłego. Na szczęście, okazało się, że jest to mały sklepik z pamiątkami, z którego schodami w dół wchodziło się do niewielkiej restauracji. Wypiliśmy po filiżance gorącej czekolady obserwując przez przeszklone ściany wzburzony ocean, a potem wyruszyliśmy w drogę powrotną do Lizbony.






Powoli zbliżamy się do końca portugalskich opowieści. Następny wpis poświecę miasteczku Obidos i naszemu krótkiemu wypadowi na plażę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz