09 grudnia 2014

Ślady Europy w Ontario


Musiał to być rok 2008 albo 2009. Wtedy własnie, lotniska w różnych zakątkach Europy były naszym weekendowym domem. Wiele godzin spędziliśmy na niejednym z nich. Co robią podróżujący oczekując na wejście do samolotu? Najczęściej oblegają sklepy wolnocłowe. I ja od nich nie stroniłam (kilka buteleczek ciągle czeka na otwarcie - perfum, oczywiście ;)). Bardziej od kupowania alkoholu czy słodyczy, pociągała mnie jednak możliwość zaopatrzenia się w jakąś ciekawą książkę. W lotniskowych księgarniach często można było trafić na wyprzedaże typu 'buy one, get one free' (kup jedną, a jedną dostaniesz za darmo), albo 'buy one, get one half price' (kup jedną, a drugą dostaniesz za pół ceny). Na jednej z tego typu wyprzedaży kupiłam pierwszą książkę irlandzkiej pisarki, Emmy Donoghue - 'The Sealed Letter'. Książka mnie pochłonęła. Niedługo później byłam właścicielka jej kolejnej książki, pt. 'Room'. Zupełnie inna tematyka, ale tak samo wciągająca historia. Ponieważ tak ładnie się zaczęło, postanowiłam, że przeczytam pozostałe jej książki również.

Moje postanowienie zostało tylko postanowieniem na dość długi czas. Na nowo przypomniałam sobie o tej utalentowanej autorce i jej powieściach, dopiero około dwóch tygodni temu, kiedy to przeglądając zasoby książek elektronicznych biblioteki publicznej w Toronto, natknęłam się na jedną z jej powieści. Po chwili grzebania na wirtualnych półkach, znalazłam jeszcze kilka innych pozycji. Ponieważ chciałam ściągnąć na komórkę audiobooka, żeby mieć czego słuchać przy prasowaniu ;), padło na książkę pt. 'Landing'. Tylko to było dostępne w formacie mp3.


Możecie sobie wyobrazić jakie było moje zdziwienie, kiedy po kilku minutach słuchania, zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że to wcale nie o Irlandii - kraju, pisze autorka, a o miejscowości w Kanadzie, na północ od Toronto! Słuchałam z zapartym tchem. Oczami wyobraźni widziałam opisywane zakątki Dublina. Szybko też wyszukałam na mapie miejscowość Irlandia, w Ontario - ona naprawdę istnieje. Zastanawiałam się, co mogło skłonić Emmę Donoghue, do umiejscowienia akcji powieści w akurat tych dwóch krajach. Odpowiedź znalazłam szperając w googlach. Okazuje się, że pisarka już od 16. lat mieszka w Kanadzie. To tłumaczy jej dobrą znajomość, nie tylko rodzinnego miasta, ale też Toronto i okolic.

Lektura książki skłoniła mnie również do pewnej refleksji. Popatrzyłam na mapę prowincji Ontario, a tam oprócz Irlandii: Londyn, Cardiff, Paris, Cornwall i wiele innych, znajomo brzmiących nazw. Podejrzewam, że pierwsi europejscy emigranci, zasiedlający krainę jezior i lasów, chcieli w ten sposób zbudować sobie choć namiastkę domu, miejsc, które znali i kochali. My, pielgrzymi współczesnego świata, mamy o niebo łatwiej. Postęp technologiczny sprawił, że wystarczy odpalić Skype'a, wykręcić numer telefonu albo napisać wiadomość na jednym z wielu komunikatorów, żeby znów poczuć się, choć na chwilkę, wśród swoich.

W naszym przypadku można jeszcze kopnąć się do kanadyjskiej Warszawy :) (niecałe 1,5h od Toronto).


Zachęcam do przeczytania książki wszystkich tych, którzy chcieliby poznać kawałek Dublina i odrobinę Ontario, oczami osoby, która spędziła i tu i tam pokaźną część swojego życia. A dla ciekawych irlandzkiej wersji angielskiego, polecam wysłuchanie audiobooka. Narratorka, Laura Hicks, mimo, że pochodzi z Nowego Jorku, to całkiem nieźle sobie radzi z naśladowaniem akcentu leprechaun'ów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz