10 stycznia 2014

Historia jak z kryminału

Nie taki miałam plan na pierwszy wpis. Chciałam napisać trochę o Kanadzie i Toronto, trochę ponarzekać na to, co nas rozczarowało po przyjeździe tutaj, czego nam brakuje, a za czym zupełnie nie tęsknimy. Wydarzyło się jednak dzisiaj coś, co mną podwójnie wstrząsnęło.

Po długiej przerwie Świątecznej poszłam z córeczką do ośrodka przy pobliskiej szkole. Miło było znów spotkać kilka znajomych i przyjaznych twarzy. Karolina zaprzyjaźniła się bardzo z jedną z dziewczynek, a ja też polubiłam jej mamę. Pochodzą z Ameryki Południowej. Dzisiaj dowiedziałam się, że ich rodzina ma status uchodźcy w Kanadzie. Właśnie ubiegają się o prawo stałego pobytu i mają z tym spore problemy. Grozi im deportacja. Bardzo mnie poruszyła ta informacja. Z góry zakładałam, że emigracja do Kanady jest tzw. emigracją 'za chlebem'. W ogóle uchodźcy kojarzą mi się głównie z ludźmi prześladowanymi politycznie, religijnie czy też masowo napływającymi do jakiegoś kraju z powodu toczącej się w ich ojczyźnie wojny. Mieszkają w obozach specjalnie dla nich przeznaczonych i tak naprawdę nie mieszają się z resztą lokalnej społeczności (przynajmniej w początkowym okresie). W jakim byłam błędzie. Okazuje się, że osób w sytuacji podobnej do mojej znajomej jest bardzo wielu, zarówno w Toronto jak i w całej Kanadzie. Dzisiejsza rozmowa uświadomiła mi jak bardzo mało o tej kwestii  wiem - dobra okazja, żeby temat trochę oswoić.

A oto obrazek, który pojawia się w mojej głowie po usłyszeniu słowa 'uchodźcy'.
Zdjęcie pochodzi z tej strony: http://www.archtoronto.org/refugee/



Albo taki... .
Zdjęcie pochodzi z Wikipedii:
http://en.wikipedia.org/wiki/File:Darfur_refugee_camp_in_Chad.jpg






















Drugiego szoku doznałam kiedy Beatriz zaczęła mi opowiadać historię swojego życia. Historię, na której podstawie można by nakręcić dobry film gangsterski - morderstwa, ukrywanie się w różnych krajach w obawie o życie swoje i swojej rodziny, telefony z pogróżkami. Słuchałam z otwartymi ustami i długo nie mogłam ochłonąć. Wzruszyłam się, kiedy okazało się, że jestem jedyna osobą, której opowiedziała tak szczerze o swoim życiu. Naprawdę nie wiem czym sobie na to zasłużyłam! Byłam bardzo mile zaskoczona, ale równocześnie zrobiło mi się smutno. Czułam, że jej opowieść jest pewną formą pożegnania. Przykro mi bardzo, że nie mogę jej w żaden sposób pomóc, bo nie mając statusu stałego rezydenta czy też obywatela kanadyjskiego nie mogę nawet napisać listu, który by potwierdził, że ją znam. Potrzebnych jest jej 20 takich listów z odpowiednią dokumentacją, zdjęciami. Jedyne co mi pozostaje to trzymać kciuki, żeby wszystko pomyślnie się ułożyło i że będziemy się mogły widywać w przyszłości.

W świetle tej rozmowy moje rozterki sprowadzają się do marudzenia rozkapryszonej dziewczynki, której ktoś dał trochę inną zabawkę niż się spodziewała... .


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz