26 listopada 2014

Trzy, dwa, jeden wschodniego wybrzeża Kanady - odcinek pierwszy


Trzy, dwa, jeden wschodniego wybrzeża Kanady czyli, moja subiektywna ocena Montrealu, Ottawy i Quebecu. 

Na przełomie lipca i sierpnia tego roku wybraliśmy się do kilku miejsc, które były na naszej liście 'must visit'. Najpierw pojechaliśmy do Montrealu, później do Quebec City i na końcu do Ottawy. W odcinku pierwszym tej 'sagi' opowiem trochę o mieście, które dostało ode mnie medal brązowy. Jest to Montreal.

W Montrealu byliśmy trzy dni i zobaczyliśmy naprawdę dużo. Przeszliśmy miasto (a raczej jego centralny wycinek) niemalże wzdłuż i wszerz. Pierwszy dzień był tak intensywny, że o mało co nie zniechęcił naszej małej podróżniczki do odkrywania nowych 'lądów'. Na szczęście, córcia dała się przekonać do dalszych podbojów miasta, kiedy dowiedziała się, że jeśli w trakcie zwiedzania natrafimy na plac zabaw, to zatrzymamy się na chwilę i będzie mogła się na nim pobawić :).

Nie zwlekając jednak ani chwili więcej, zapraszam Was na wirtualna wycieczkę po Montrealu.

Dzień pierwszy pod tytułem 'włóczęga po mieście'.

Vieux-Port czyli port przekształcony w park.
Można tu pospacerować, pojeździć na rowerze bądź też na rolkach, albo po prostu  posiedzieć na ławeczce.

Rue Saint-Paul - ulica wyłączona z ruchu drogowego. namiastka starówki albo Henry Street w Dublinie.

Bazylika Notre-Dame w Montrealu - ołtarz główny.

W drodze na krańce miasta ...

Hotel Marriott w Montrealu. Nie zatrzymaliśmy się tu, bo trochę daleko do centrum było ;)

Tradycja i nowoczesność.

Karolcia stwierdziła, że jak będzie duża, to zostanie dorożkarzem/dorożkarką(?) ... . 

Place Jacques Cartier - coś à la europejska starówka.

Marché Bonsecours - od kanadyjskiego parlamentu do hali targowej ... 
Drugiego dnia pogoda okazała się być mniej niż sprzyjająca dla turystów więc postanowiliśmy spędzić go w Centre des sciences de Montreal, czyli Centrum nauki w Montrealu. Nasza latorośl była w niebo wzięta, bo mogła tam wypróbować sporo ciekawych rzeczy. Poza tym, poszliśmy też na seans 3D do kina IMAX Telux. Obejrzeliśmy tam historię powstania i ewolucji życia na wyspach Galapagos. Było naprawdę ciekawie, nawet dla Karolci.

Przed wejściem do Centrum.
Dnia trzeciego, na szczęście, przejaśniło się i mogliśmy ruszyć w dalszą trasę. Kierunek wioska olimpijska, planetarium, ogród botaniczny, insektarium oraz biodome, czyli muzeum środowiska.

Plan parku olimpijskiego, gdzie odbyły się letnie igrzyska w 1976 roku.

W sumie tutaj nie potrzeba żadnego komentarza. 

Jak patrzę na ten pomnik, to wcale się nie dziwię, że ktoś mógł Kopernika pomylić z kobietą ... .

Plan muzeum środowiska.
Wewnątrz zdjęć nie robiliśmy, żeby mieszkańcom nie przeszkadzać.
Byliśmy jednak jednymi z nielicznych.
Większość zwiedzających w ogóle się nie przejęła, a byli i tacy, którzy lampy nawet nie wyłączali. 

Ogród botaniczny.

Staw w ogrodzie botanicznym widziany z mostu. W jego balustradach wycięte były, na różnych wysokościach, małe otwory.
Zastanawiam się czy zrobiono je po to, żeby dzieci czy niepełnosprawni na wózkach inwalidzkich mogli też podziwiać widok z góry, czy po prostu dla walorów artystycznych.

W insektarium mogliśmy przyjrzeć się dokładnie jak bardzo pracowite i silne są mrówki ... .

Pawilon chiński w ogrodzie botanicznym.

Las w doniczce :).
Trafiliśmy na okres, kiedy w pawilonie japońskim trwała wystawa najróżniejszych odmian tych  miniaturowych drzewek.
Wszystkie były przepiękne, ale lasek podbił moje serce. 

Dnia czwartego przyszło nam się wymeldować z hotelu i ruszyć do Quebecu. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze park Mont-Royal. Na przejście się po parku przeznaczyliśmy tylko kilka godzin, ale z pewnością można by tam spędzić cały dzień albo i dłużej.

Schronisko przy platformie widokowej na szczycie parku. 

Tak wygląda Montreal z platformy widokowej. 

Krzyż na szczycie parku.
Jego pierwsza wersja została tu wzniesiona przez założyciela miasta Paula Chomedey de Maisonneuve w 1643 roku.
To, co widać na zdjęciu, to bodajże trzecia lub czwarta jego wersja.

Na tym skończyliśmy naszą przygodę z Montrealem. Przed wyjazdem do Quebecu zjedliśmy jeszcze lancz na łonie natury. Zanim jednak dotarliśmy do miejsca piknikowego spotkaliśmy tego ślicznego futrzaka.

Jak teraz na niego patrze, to wydaje mi się, że ma ochotę nas zaatakować, choć wtedy wydawał się być wcale niegroźnym, miłym zwierzaczkiem.
Może poczuł, że mamy jedzonko w plecaku?!

Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz